
Ilekroć w ostatnich latach pojawiał się w dyskusjach temat teatru politycznego, uprawianego z pozycji prawicowych i mogącego stanowić przeciwwagę dla lewicowej ideologii dominującej na polskich scenach, przywoływany był dramat Wojciecha Tomczyka Bezkrólewie. Napisany został pod wpływem wstrząsu wywołanego przez katastrofę smoleńską i uniemożliwianie odprawiania po niej żałoby. Pierwszej publikacji doczekał się w „Dialogu” w grudniu 2011 wraz z rozmową z autorem zatytułowaną: Co tu się wyprawia od trzystu lat. Sztuka, utrzymana w pseudo historycznej i groteskowej stylistyce, rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przeszłości, w przydrożnej gospodzie na obrzeżach Polski, prowadzonej przez małżeństwo Józefa i Zofię oraz ich córkę Justynę. Zatrzymują się u nich trzej politycy ze stolicy – Glans, Gostek i młody Kolo – którzy, po przejęciu władzy po śmierci króla i wywołaniu ulicznych zamieszek, uciekają za granicę. Kolo, będący asystentem Gostka, bierze ślub z córką właścicieli gospody, udzielony przez Glansa. Ponieważ Kolo nie chce wracać z Gostkiem i Glansem do stolicy zostaje przez nich zamordowany jako zdrajca. W epilogu, już po pogrzebie Kola, Justyna oświadcza rodzicom, że spodziewa się spłodzonego z nim dziecka.
Utwór doczekał się uczonych egzegez dramatologów: Ewy Partygi na łamach „Dialogu” i Jacka Kopcińskiego w „Teatrze” . Ten drugi orzekł, że Tomczyk napisał „polityczną satyrę na polski establishment partyjny i parodię mentalności >>zmodernizowanej<< elity o konserwatywnych” źródłach. Dostrzegł w Bezkrólewiu „też parodię sposobu myślenia i komunikowania się polskiej rodziny – tradycyjnej (katolickiej)”. Kopciński stwierdzał równocześnie, że „satyra” w sztuce wymierzona została przede wszystkim w polityków liberalno-lewicowych, zwłaszcza z Platformy Obywatelskiej. Sugerował wręcz, że „w politycznej szopce” Tomczyka „lubiący pokazywać się na boisku” w stroju sportowym, w trakcie gry w piłkę nożną, i „namiętny palacz cygar Gostek, jest parodią Donalda Tuska, a skłonny do filozofowania Glans – Bronisława Komorowskiego”. Autor wstępu do Dramatów Tomczyka zaznaczył, iż postaci te to zarazem „czołowi politycy SLD” – „Aleksander Kwaśniewski i Marek Siwiec”. Generalnie jednak wywiódł Bezkrólewie z poezji Thomasa S. Eliota konstatując, że ukazana w nim jest „ziemia jałowa, na której wydrążeni, cyniczni ludzie urządzają puste performanse władzy”.
Pod rządami PO oczywiście żaden polski teatr nie wystawił Bezkrólewia. Tylko w 2012 Redbad Klynstra, związany jeszcze wtedy z Nowym Teatrem, zorganizował czytanie dramatu Tomczyka w prawicowym klubie w Warszawie. Sytuacja bynajmniej nie zmieniła się po przejęciu ponad cztery lata temu władzy politycznej przez Prawo i Sprawiedliwość. W końcu, po dziewięciu latach od publikacji, doszło do realizacji telewizyjnej Bezkrólewia, której celem okazało się jednak jego całkowite rozbrojenie. Najwyraźniej uznano, że sztuka nie wystawiona w odpowiednim czasie, po upływie dziesięciu lat od katastrofy smoleńskiej, stała się niewypałem, czyli przebrzmiałą parabolą, której kontekstu już nikt nie pamięta. Postanowiono nadać jej sens ponadczasowy. Debiutujący jako reżyser w Teatrze Telewizji Jerzy Machowski mógł nie posiadać świadomości, że w spektaklach wszelkie alegorie czy symbole muszą mieć uchwytny dla publiczności podtekst, bo inaczej stają się abstrakcyjne, a nie uniwersalizują się, ale przecież przygotowywał przedstawienie pod okiem doświadczonych twórców i producentów. Ponadto przekonano do owej wątpliwej operacji również autora, regularnie współpracującego z Teatrem Telewizji, skoro w zrealizowanej wersji dramatu dokonał rewizji i dopisków.
Przede wszystkim z tekstu dramatu usunięte zostały konsekwentnie wszystkie odwołania do katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem i śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010, natychmiastowego przejęcia władzy przez marszałka Komorowskiego i późniejszego poniżania odprawiających żałobę przy Krakowskim Przedmieściu. Postać Gostka, grana przez Marcina Kwaśnego, została też pozbawiona wszystkich elementów łączących go z Tuskiem. Z kolei Klynstra, odtwarzający w przedstawieniu Glansa, przeobraża się, dość karykaturalnie, w brutalnego amerykańskiego gangstera włoskiego pochodzenia. W rezultacie widz, mimo odrzucenia pseudo historycznego sztafażu, sugerowanego przez Tomczyka w didaskaliach do aktu I, i rozegrania całego dramatu we współczesnej scenerii przydrożnego baru z neonami w stylu amerykańskim, w ogóle nie jest w stanie się zorientować do jakich realiów społeczno-politycznych dramat się odnosił w wersji z 2011.
Reżyser skupił się natomiast na nawiązaniach w Bezkrólewiu do dwóch polskich dramatów: Ślubu Witolda Gombrowicza oraz Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Politycy z Warszawy okazują się w spektaklu „jacy tacy”, niczym krakowiacy z Wesela. Jeden z nich, Gostek, nawet nakłada na głowę krakuskę z pawim piórem, lecz trudno odgadnąć czy zdradza w ten sposób swój chłopski rodowód, czy też powinowactwo z Jaśkiem, który zgubił złoty róg. Z offu dobiega też parokrotnie, skandowana rytmicznie, owa fraza z krakowiaka „Albośmy to…”, oraz śpiewana w trakcie zaślubin Justyny i Kola piosenka „A jak będzie słońce i pogoda”. Jako autora Encyklopedii „Wesela” powinien mnie cieszyć ten jeszcze jeden przejaw żywotności dramatu Wyspiańskiego. Jednak Tomczyk pisząc Bezkrólewie odwołał się do raczej innej tradycji teatralnej. W prologu i epilogu przytoczył kwestie z siedemnastowiecznej satyry Nędza z Bidą z Polski idą, wystawianej wielokrotnie przez Kazimierza Dejmka w misteriach jako intermedium, oraz w ułożonych z nich Uciechach staropolskich. Po raz pierwszy zrealizował Uciechy staropolskie Dejmek w Teatrze Nowym w Łodzi w grudniu 1980, a powtórzył tę inscenizację po roku w Polskim w Warszawie. Widziałem obie wersje Uciech staropolskich, a Tomczyk, będący niemal moim rówieśnikiem, niewątpliwie oglądał co najmniej jedną z nich.
Najbardziej poruszyło mnie w spektaklu – mające zapewne charakter osobistych reminiscencji autora – wspomnienie o pierwszych reakcjach w Katedrze św. Jana na wybór Karola Wojtyły na papieża 16 października 1978, oraz kolejno rozbrzmiewających wtedy dzwonach w warszawskich kościołach ze Starego Miasta. Wprawdzie rok później niż Tomczyk, bo w 1979, rozpocząłem studia w warszawskiej PWST, lecz umiem bez trudu zidentyfikować „Erwina”, który pojawia się w dramacie w opowieści rodziców Justyny z ich lat studenckich. Domagając się podpisania listu dotyczącego upadku narodu niejako zwiastuje on koronację prawdziwego króla Polski w warszawskiej katedrze. Był to – uczący się aktorstwa do połowy 1980 i pochodzący z Gdańska – Erwin Mayr. Należał do 1984 roku do zespołu Teatru Powszechnego w Warszawie, potem bodaj wyjechał do Wielkiej Brytanii, ale nie zrobiwszy kariery podobno wrócił do Polski.
W każdym razie rozbrojone Bezkrólewie zostało wyemitowane w szóstą rocznicę kanonizacji Jana Pawła II. Zamiast oczekiwanego dramatu o stanie Polski po katastrofie smoleńskiej otrzymaliśmy więc przynajmniej kilka epizodów stanowiących konkurencję dla monologu opisującego misję Papieża-Polaka, poprzez porównanie jej do zwycięskiego meczu piłki nożnej, z Nart Ojca Świętego Jerzego Pilcha. Wystawił dramat Pilcha w Teatrze Narodowym w 2004 zaś Piotr Cieplak, skądinąd studiujący w warszawskiej PWST zarówno z Tomczykiem jak i ze mną, a obecnie znajdujący się po drugiej strony politycznej barykady. Demonstrowanie stosunku do Jana Pawła II jest więc kwestią pokoleniowego doświadczenia. Dziwię się tylko, że w spektaklu o cudzie z 1978 Józef i Zofia opowiadają siadając na łóżku, i tym samym przerywając miłosne igraszki Justyny i Kola jako młodej pary. Ma to zapewne znaczyć, że pokolenie żyjące w cieniu pontyfikatu Jana Pawła II, uniemożliwia młodej generacji prowadzenie normalnego życia seksualnego. Warto więc przypomnieć, że biskup Karol Wojtyła w 1960 opublikował książkę Miłość i odpowiedzialność poświęconą małżeństwu, także w aspekcie seksualnym bynajmniej nie traktowanym jako wstydliwy. Przynajmniej jednak, odtwarzający w spektaklu w tonacji serio Józefa jako strażnika tradycyjnych wartości, Andrzej Mastalerz, nie próbował grać „parodii” polskiego katolika. Mimo to całe przedstawienie zmierzało w stronę ilustracji słynnego stwierdzenia Tuska, sparafrazowanego w dramacie jako „tutość to nienormalność”, niejako w zgodzie z wcześniej tu wspomnianymi interpretacjami dramatu, opartymi na dyskredytowaniu obu stron toczącego się w Polsce sporu. Było to niewątpliwie wbrew pierwotnym intencjom autora, który pisząc niegdyś Bezkrólewie przeciwstawiał się szerzącemu w Polsce nihilizmowi albo utracie narodowej i państwowej godności portretując Gostka i Glansa, którzy ciągle przecież uczestniczą w życiu politycznym.
Bezkrólewie rozbrojone w Teatrze Telewizji w kręgu prawicy wywołało chyba konsternację, chociaż niektórzy recenzenci usiłują robić dobrą minę do złej gry udając, że nic się nie stało. Natomiast z satysfakcją skomentowali je przedstawiciele lewicy. Tryumfalnym tonem ogłosili – ignorując istotne różnice między utworem a realizacją – że prapremiera dowiodła, iż dramatu „agitatora PiS-u” żaden teatr wcześniej nie wystawił, bynajmniej nie z powodu istnienia nieformalnej cenzury, a po prostu dlatego, że jest on nieporadnie napisany i pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia.
Teatr Telewizji. Wojciech Tomczyk Bezkrólewie, reżyseria: Jerzy Machowski; scenografia: Aleksandra Gąsior; muzyka: Ignacy Zalewski; zdjęcia: Jarosław Żamojda. Prapremiera 27 kwietnia 2020.