reżyseria: Łukasz Lewandowski, muzyka: Piotr Moss, realizacja: Andrzej Brzoska
występują:
On – Michał Podsiadło
Ona – Elżbieta Nagel
Ed – Łukasz Lewandowski
w wypadku problemów z wyświetlaniem link do YT:
tekst sztuki:
ANTONI WINCH „MARUDEK”
Osoby:
On – 30-35 lat
Ona – 30-35 lat
Scena 1
/dach wysokiego budynku; z dołu słychać dźwięki miasta – ruch samochodowy, klaksony itp.; na pierwszym planie przyśpieszony oddech Onego; On jest bardzo zdenerwowany, każdy kolejny wdech jest coraz płytszy; w kulminacyjnym momencie rozlega się dźwięk dzwonka telefonu; On szpera po kieszeniach/
On /szperając po kieszeniach/ Szlag by to… Gdzie on jest? Żeby w takiej chwili… Jest! /wyciąga telefon/ Nieznany numer… Może ona? Halo?
Ona /z przyklejonym do głosu uśmiechem/ Dzień dobry! Z przyjemnością informuję pana…
On /wchodzi Onej w słowo/ Proszę pani ja… ja stoję na dachu.
Ona Ach! Jest pan kominiarzem! Obiecuję, że nie oderwę pana na długo od czyszczenia kominów i przynoszenia szczęścia. Zajmę tylko minutkę. Wygrał pan…
On /wchodzi Onej w słowo/ Właśnie miałem skoczyć.
Ona Gdzie?
On W dół.
Ona Z dachu?
On Po to na niego wszedłem.
Ona A, to przepraszam, pomyłka. /rozłącza się/
Scena 2
/On na dachu; w dole słychać dźwięki miasta/
On Pomyłka… Żeby tylko jedna. Ale koniec z tym. Skoczę i wszystko naprostuję, nadam kształt, treść, sens… Oni mi je odebrali. I ona… To jej gadanie o współczesnej humanistyce. Że gdy tylko stała się polityką, od razu zrobiła się bardziej inkluzywna, bo żeby się nią zajmować wystarczy znać aktualnie wysokopunktowane tezy i pisać pod nie artykuły i książki. /udaje swoją byłą, przedrzeźnia ją/ „Jestem doktorką, to wiem, Dziadźka”. /przestaje przedrzeźniać swoją byłą/ Mówiła mi, popijając piwo tak rzemieślnicze, że produkowane masowo, aby zaspokoić rosnące potrzeby rynku. Rozbudził je popyt na niszowość, oryginalność i wyjątkowość. Masowa moda na bycie niemodnym jak wszyscy. I tak naszą przeciętną stała się ponadprzeciętność dostępna we wszystkich rozmiarach, fasonach i smakach. Tylko bez ducha, który się nie sprzedaje, a który określał kiedyś wybitność. Zachód wyzionął go już dawno. Teraz z całej historii cywilizacji została mu do zaliczenia tylko śmierć fizyczna. Najtrudniejsze, czyli wyrzeczenie się siebie, ma za sobą. Nie chciała tego słuchać. Twierdziła, że jak wreszcie Zachód skona, to wybierzemy sobie jakąś inną kulturę i też będzie git. /udaje swoją byłą, przedrzeźnia ją/ „I nie biadol więcej. Moje zdogmatyzowane serduszko nowoczesnej humanistki pozostaje głuche na te jeremiady. Nie zajmuję się ludźmi, a wśród nich tobą, tylko ludzkością, której częścią co prawda jesteś, ale tak abstrakcyjną, że właściwie ciebie nie ma”. /przestaje przedrzeźniać swoją byłą/ No to zobaczymy, czy mnie nie ma, jak roztrzaskam się pod twoimi stopami. /dzwonek telefonu Onego; Ony odbiera/
Scena 3
/On na dachu; w dole słychać dźwięki miasta; Oną słyszymy przez telefon Onego/
Ona Dzień dobry.
On Pomyłka!
Ona Wiem, dzwoniłam przed chwilą. Ale trzeba się jakoś przywitać.
On Od razu szczując człowieka dobrym dniem?
Ona Proszę pana, opuściłam stanowisko pracy, choć nie mam przerwy, dzwonię z mojego prywatnego telefonu, na własny koszt.
On I co to ma niby znaczyć?
Ona Że się staram.
On Po co?
Ona Sądziłam, że chce pan porozmawiać.
On Chcę to ja się zabić.
Ona I nie czuje pan potrzeby, żeby to omówić?
On Z panią?
Ona Może z kimś innym.
On Nawet jeśli, to i tak nie zadzwoniła.
Ona A więc chodzi o kobietę. /On się rozłącza/
Scena 4
/Ona na ulicy; słychać przejeżdżające samochody, klaksony, kroki przechodniów itp./
Ona Rozłączył się. Buc! Siedzisz w tym call center, w gęstej jak flaki z olejem nudzie życia szarego jak suka bura. Z przejęciem tokarki obrabiasz człowieka marketingowym skrawaniem. I nagle łączy cię z nim: kominiarzem-zwiastunem-szczęścia-samobójcą. Nie ma go w żadnym planie sprzedażowym, w żadnej tabelce Excela. Tylko co z tego, skoro to gbur? Przyklej więc uśmiech do głosu i sfokusuj się na swoich taskach. /telefon Onej dzwoni; Ona odbiera/
Scena 5
/Ona na ulicy; słychać przejeżdżające samochody, klaksony, kroki przechodniów itp.; Onego słyszymy przez telefon Onej/
On Co wygrałem?
Ona Słucham?
On Mówiła pani, że coś wygrałem.
Ona Interesuje to pana?
On Na dłuższą metę – nie. Ale nigdy w życiu niczego nie wygrałem. Teraz jest ostatnia chwila, żebym się przekonał, jakie to uczucie.
Ona To panu na czymś zależy?
On Nie.
Ona Chce pan, żebym powiedziała, co wygrał, ale mu na tym nie zależy?
On Czego pani nie rozumie? Połowie ludzi zależy na rzeczach, których tak naprawdę nie chcą, a druga połowa z nich chce rzeczy, na których tak naprawdę im nie zależy. Nazwali to zachodnim stylem życia, chociaż jest to bardziej styl konsumowania, polegający na opychaniu się czym popadnie.
Ona Wygadany pan jest jak na kominiarza.
On To pewnie dlatego, że nie jestem kominiarzem.
Ona I nie chodzi pan z cylindrem i takim wyciorem do czyszczenia kominów?
On Jak to nie-kominiarz.
Ona I nie zwiastuje pan szczęścia?
On Jeszcze pani mało?! Zresztą, nieważne. Samobójstwo samo się nie popełni. A bez wiedzy o tym, co wygrałem, przeżyję. Żegnam. /rozłącza się/
Scena 6
/On na dachu; w dole słychać dźwięki miasta/
On Swoje ostatnie chwile mam spędzić na pogaduszce o kominiarzach. Nie, żeby coś, ale takie nic to jednak za dużo. /jego telefon dzwoni – on szybko odrzuca połączenie/ Żadnych kominiarzy! Która godzina? Zaraz powinienem ją zobaczyć. Tak samo wyglądałem z okna wieczorami, kiedy wracała z konferencji naukowych. Przygotowywałem wtedy uroczyste kolacje, zapalałem świeczki, puszczałem nastrojową muzykę. A ona, jak tylko siadała przy stole, zaczynała te swoje wykłady. Jakby ciąg dalszy referatów, które wygłaszała w ciągu dnia. W oratorskim zapamiętaniu zdmuchiwała świeczki i zagłuszała muzykę.
Scena 7
/On na dachu; w dole słychać dźwięki miasta; On odtwarza scenę między sobą a swoją byłą z jednego z pokonferencyjnych wieczorów; gra siebie i ją/
On /jako jego była/Dla ciebie artysta powinien coś tworzyć. To takie dziewiętnastowieczne, wiesz? Do połowy dwudziestowieczne, maks.
On Ale kochanie, zapytałem tylko, czy podać ci sól.
On /jako jego była/ Sól, solą, a współczesny artysta to inżynier społeczny ze specjalizacją w wyburzaniu. Sztuka to jego buldożer. Spycha nim to, co było, w wykop tego, co jest, aby postawić na tym pobojowisku to, co będzie.
On Podać?
On /jako jego była/ Czy ty nie masz innych zainteresowań? Ja i moje koleżanki oraz koledzy z katedry codziennie wyjaśniamy ogłupiałej inteligencji prowadzącej tak zwane życie kulturalne, że to, na co patrzy na teatralnej scenie, ścianie galerii, czy gdzie tam się gapi, nie jest tym, co widzi, czyli socjopatyczną grafomanią barbarzyńskiej hordy. A nie jest, bo tylko się takim wydaje, gdy ocenia się to według dawnych norm etycznych i estetycznych. Wciąż wyrastają one rachitycznie z truchła rozkładającej się tradycji, mimo regularnego odchwaszczania, jakie przeprowadza nasze niezmordowane ciało pedagogiczne przez cały semestr zimowy i letni. Ja zatem pielę ducha z gnijącego zielska dawnej aksjologii pod zasiew nowymi ideami, a ty podajesz sól. Możesz mi powiedzieć, co ja w tobie widzę? /telefon Onego dzwoni/ Fantastycznie! Najpierw sól, a teraz to. Czy ty jest poważny?
On Przepraszam, już odrzucam połączenie. /klika, telefon milknie/
On /jako jego była/ Nie mogłeś tak od razu?
On Kiedy? Telefon musiał zadzwonić, żebym mógł go nie odebrać.
On /jako jego była/ Milcz, improduktywie bez doktoratu!
Scena 8
/On na dachu; w dole słychać dźwięki miasta/
On I tak spędzaliśmy romantyczne wieczory. W końcu nic nie jedliśmy, bo kolacja stygła. Poza tym byłaś najedzona cateringiem z konferencji. Tylko ja chodziłem spać głodny. Ale za to byłem na bieżąco z myślą humanistyczną. O! Widzę cię! Wracasz właśnie ze swojej katedry na uniwersytecie. Duch na dzisiaj wypielony. Miniesz jeszcze dwie przecznice i rzucę ci się na ten ugór. Może wtedy coś poczujesz. /jego telefon dzwoni/ Nie odczepi się ta fanka kominiarzy! Wszystko mi popsuje. Odbiorę, spławię i skoczę. /klika, odbiera telefon/
Scena 9
/On na dachu; w dole słychać dźwięki miasta; Oną słyszymy przez telefon Onego/
Ona Voucher na masaż relaksacyjny.
On Voucher na masaż relaksacyjny?
Ona Voucher na masaż relaksacyjny.
On Po co mi voucher masaż relaksacyjny?
Ona Wygrał go pan. Na masaż tajski albo Shiatsu. Do wyboru. Żeby się odstresować.
On Nie jestem zestresowany.
Ona I dlatego chce się pan zabić?
On Już mi przeszło! /rozłącza się/
Scena 10
/On na dachu; w dole słychać dźwięki miasta; Oną słyszymy przez telefon Onego/
On /krzyczy do swojej byłej w dole/ Wracaj! Wracaj tu! Daj mi jeszcze jedną szansę! /już ciszej, do siebie/ Przeszła, nie słyszała, zniknęła. /telefon Onego dzwoni; On odbiera/ Czego?!
Ona Coś nam przerwało.
On Nie nam, tylko mi i nie coś, tylko pani. Chciałem spaść tuż przed nią. W najgorszym wypadku – za nią. Rozplasnąć się w każdym razie gdzieś blisko, obryzgać mózgiem sukienkę, sercem rozlać się na butach. Ale zagadałem się z panią, ona przeszła i wszystko stracone. Teraz już naprawdę nie mam po co żyć.
Ona Jutro też jest dzień.
On Racja! Jutro też będzie tędy przechodzić!
Ona Nie to miałam na myśli.
On A co?
Ona Ot, choćby ten voucher.
On Co z nim?
Ona Przepadnie.
On Jak my wszyscy.
Ona Bardzo śmieszne.
On Smutne.
Ona Na jedno wychodzi. /zobaczyła kogoś/ W mordę kopane!
On Czasem też w jaja. Może nawet zawsze.
Ona Mój supervisor wyszedł na papierosa. Zobaczył mnie. Idzie tu. /pytanie supervisora, którego nie słyszymy, i wymyślona na poczekaniu odpowiedź Onej:/ Z… rozmawiam z… z moją umierającą matką… /pytanie supervisora, którego nie słyszymy, i odpowiedź Onej:/ Jej deadline, czy mój? /dłuższy monolog supervisora, którego nie słyszymy i wtrącenia Onej:/ Tak… Aha… Aha… Dzięki za feedback… Mama też dziękuje… Ona? Prawie wszystkie swoje kejpiaje już osiągnęła… Tak, wezmę z niej przykład… Na raka… Pozdrowię… Skoro bierzesz rano tran, to nie musisz się badać… Moja mama nie brała… Tak, jej błąd… Do see ya na open spejsie. /odczekuje chwilę/ Uff, polazł. Muszę wracać do pracy. Jest pan tam jeszcze? Halo? Tylko niech pan nie mówi, że skoczył bez pożegnania. Halo? Halo?! /rozlega się długi, jednostajny sygnał oczekiwania na połączenie telefoniczne, który przechodzi do następnej sceny; im dłużej trwa, tym bardziej się zniekształca, udziwnia/
Scena 11
/zniekształcony dźwięk sygnału telefonicznego, który po chwili milknie; jesteśmy w śnie Onego; Ona występuje tu jako była dziewczyna Onego/
On To ty, kochanie?
Ona To ja.
On Wyglądasz, jak ty, ale głos masz nie twój, tylko tej tamtej, co dziś do mnie dzwoniła.
Ona Mojego głosu już nie pamiętasz.
On Nieprawda. /długa chwila ciszy/ Dlaczego milczysz?
Ona Mówiłam cały czas. Tyle, że moim głosem. Nie pamiętasz go, więc mnie nie słyszałeś.
On To sen?
Ona Da?! Przecież na jawie nigdy bym do ciebie nie przyszła.
On Jesteś koszmarem. Dobry sen nigdy by tego nie powiedział.
Ona W dobrym śnie nie leżałbyś zmasakrowaną miazgą na chodniku.
On A leżę?
Ona Przypatrz się mojej sukience. Jest cała w tobie.
On Skoczyłem?
Ona Marzenia się spełniają. /słychać ciężkie kroki zbliżające się do Onej; po chwili rozlega się obok niej półludzki, półzwierzęcy ryk; może przypominać język Wookieech używany przez Chewbaccę w Gwiezdnych Wojnach – jest natarczywy, zniecierpliwiony/
Scena 12
/dalszy ciąg snu Onego/
On A to, co za jeden?
Ona To Ed. Mój nowy chłopak. /Ed wita się z Onym pojedynczym ryknięciem; po chwili słychać plusk – Ed wskoczył w plamę z Onego jak w kałużę i pląsa w niej; rży przy tym radośnie/
On Co on robi?!
Ona Wskoczył w plamę z ciebie, jak w kałużę i tańczy.
On Wierzga jak bydlę! /Ed rży wyjaśniająco/
Ona Ed twierdzi, że to tango.
On Każ mu przestać! Odeślij do obory albo na jakieś pastwisko!
Ona Eddy, pan Kałuża nie życzy sobie, żebyś się w nim taplał. /Ed rży w odpowiedzi/ Tak, zgadzam się z tobą. Gdyby sobie tego nie życzył, to by się tu nie rozlał. Ale on zawsze był do niczego. Idź, pohasaj gdzieindziej. Zaraz do ciebie przyjdę. /Ed parska odmawiająco/ Ed, co to za parskanie mi tutaj? Czy to furczące ślady własnego zdania? /Ed rży potwierdzająco/ Charczenie podmiotowości? /Ed rży potwierdzająco i z większym entuzjazmem/ Rzężenie woli? /Ed rży potwierdzająco i z jeszcze większym entuzjazmem/ Dobrze, Edziu, pozwoliłam ci wyrazić twoją opinię, bo wyznaję wartości naszej katedry. Jesteśmy otwarci, dla nas wszyscy są równi i każdy może się wypowiedzieć bez obawy, że spotkają go za to jakieś nieprzyjemności. A teraz won! /Ed rży zdumiony/ Tak, Eddy, dobrze słyszałeś. Won! /Ed rży błagająco/ Tylko ty jesteś winny. Dokąd kryłeś się ze swoją podmiotowością, kochałam cię. Za to głównie, że kochać nie było kogo. Od chwili jednak, gdy ubrdałeś sobie, że jesteś kimś i to kimś, kto w ramach swobodnej wymiany poglądów może się ze mną nie zgodzić, nie czuję do ciebie niczego poza pogardą. Sam zatem rozumiesz, że won! /Ed ryczy żałośliwie i odchodzi/
Scena 13
/ciąg dalszy snu Onego/
On Wreszcie pozbyłaś się tego chama.
Ona Chama? Edzio to pies na granty, seryjny zdobywca stypendiów, dofinansowań, dotacji. Wiesz ile nieistniejących problemów wymyślił, żeby potem rozwiązywać je w ramach swoich badań? Jego mózg to maszyna do wypełniania wniosków. Prawdziwy skarb katedry.
On I pogoniłaś takiego asa?
Ona Pogoniłam to przygonię. Nie twoje zmartwienie. Teraz zajmijmy się nami. Zacznijmy od tego, że nie ma żadnych nas. Jesteś ty, który przyczepił się do mnie, i jestem ja, której to nic nie obchodzi. Najgorsze jest to, że w tobie to graj. Chcesz przeżyć coś więcej niż życie. Za najlepszy katalizator uwznioślenia go uważasz tragedię. Pomysł godny magistra! Gdybyś miał doktorat, wiedziałbyś, że tragedia jest dzisiaj niemożliwa. Jeżeli już chciałeś się znaleźć w sytuacji bez wyjścia, to zamiast zaklinować się we mnie, powinieneś włożyć łeb między pręty jakiegoś ogrodzenia i tam utknąć. Byłaby z tego przynajmniej jakaś farsa. Bo to ze mną to kicz.
On Nie możesz być wytworem mojej wyobraźni. Ja tak nie myślę.
Ona Masz bogatą osobowość. Nawet nie wiesz, o czym myślisz, gdy myślisz, że nie myślisz. A co do twojej wyobraźni, to wiedz, że zawarła pakt ponad podziałami z trzewiami twojego ciała. Stworzyli mnie i wysłali do ciebie.
On Czego ode mnie chcecie?
Ona Dziś zamierzałeś rozpłaszczyć nas na chodniku. Nie możemy ci na to pozwolić.
On Buntujecie się przeciwko mnie?
Ona Buntujemy się za tobą.
On Zdrada to zdrada.
Ona W tym przypadku to wyraz największej lojalności.
On Pocieszajcie się tak, Judasze.
Ona My się nie pocieszamy, my się ratujemy.
On Czy zdajecie sobie sprawę, że nie jesteście jedynie pracą gruczołów? Że ponad wodami waszych wydzielin unosi się duch?
Ona Jeśli nie ma go w wynikach krwi i moczu, to nie istnieje.
On I tak jest dobrze?
Ona Obywa się przynajmniej bez egzystencjalnej szarpaniny, metafizycznego nienasycenia i reszty tej tortury zwanej kulturą. Człowiek zostawił z niej sobie tylko cywilizację, która o nic go nie pyta, gdy dogadza jego kaprysom. Nie potrzebom, bo ich zaspokajanie jest zbyt w ogóle niepodniecające. Dawno się ludziom przejadło. Wymiotują nim dziś razem z żółcią.
On /ze smutną ironią/ Dolce vita.
Ona /spokojnie, rzeczowo odparowuje ironiczny ton Onego/C’est la vie.
On Po moim trupie. Zabiorę was w jedno miejsce. Ostatecznie to mój sen. Nawet jeśli koszmar.
Scena 14
/ciąg dalszy snu Onego; wiejska droga/
Ona Gdzie jesteśmy?
On W życiu, którego tak się czepiacie – ty i moje bebechy.
Ona Tam, niedaleko, jacyś włóczędzy. Stoją na wiejskiej drodze pod drzewem. Czekają na kogoś.
On Nie przyjdzie do nich.
Ona Przynajmniej mają zajęcie.
On To ci wystarcza?
Ona A co? Ma mi nie wystarczać? Tym bardziej, że jest rozrywka. Zobacz. Jeden wyciągnął sznurek ze spodni drugiego, a te mu opadły!
On Co w tym zabawnego?
Ona No… że opadły.
On Teraz ciągną za sznurek.
Ona Przeciąganie liny! Kolejna gra.
On Pękł.
Ona O mało się nie przewrócili! Ha, ha, ha! Jakie to śmieszne! /z oddalenia słychać tryumfujący ryk Eda/
Scena 15
/ciąg dalszy snu Onego; wiejska droga/
On To Edek! Z siekierą! Podbiega do drzewa! Zaczyna je ścinać! /z oddalenia słychać uderzenia siekiery o drzewo oraz tryumfujący ryk Eda/
Ona Diabeł, nie adiunkt! Nawet tutaj wypełnił wniosek i dostał grant!
On Niech przestanie!
Ona I nie zdobędzie punktów do parametryzacji? Nigdy!
On Tak nie wolno!
Ona A skończyć jako dwaj menele na bezludziu, to wolno?! Na szczęście projekt Eda zrobi z tym porządek. O, drzewo już ściął. /słychać trzask łamiącego się pnia i huk upadającego drzewa; ryki szczęśliwego, zakochanego Eda/ Jakie to miłe! Rży, że zrobił to dla mnie!
On Nie da się zmienić celu badawczego grantu?
Ona Jesteśmy uczelnią wyższą, my się nie cofamy! Ach! Ed podchodzi teraz do żuli! Będzie ich rąbał! Zamierza się siekierą! /ryk zakochanego Eda/ Ja ciebie też! /z oddalenia słychać gruchot rozbijanej siekierą czaszki i w następnej sekundzie dźwięk dzwonka telefonu Onego/
Scena 16
/dach; dźwięk dzwonka telefonu Onego; Ony odbiera w półśnie, a raczej w ¾ snu; Oną słyszymy przez telefon Onego/
On /kliknąwszy odruchowo telefon, śni bardziej, aniżeli jest na jawie/ Ed zaraz zaszlachtuje drugiego! Łup! I następna czaszka rozbita w drebiezgi!
Ona /w tle jej głosu słychać warkot silnika samochodu/ Jaka czaszka?!
On Edek podchodzi do nas! Rży, że cię kocha i że jak tylko rozliczy grant, zabierze cię na zbawix i poprosi o konkubinat!
Ona Proszę pana! Proszę pana!
On Ed spogląda na mnie, bucha parą z nozdrzy, bierze zamach! Aaaaaaa! /przez chwilę słychać tylko przyspieszony oddech Onego i warkot silnika auta ze słuchawki jego telefonu/
Ona Jest tam pan?
On /jeszcze nie do końca przytomny/ Ja się budzę, a ty wciąż do mnie mówisz?
Ona To ktoś inny, nie ja.
On A „ja”, to kto?
Ona Masaż tajski albo Shiatsu.
On Nie znam żadnego Masaża Tajskiego, ani Masaża Shiatsu. Co to są w ogóle za imiona?
Ona Dzwoniłam do pana wczoraj w tej sprawie. Pamięta pan, czy jest jeszcze za bardzo pijany?
On A, teraz wiem! „Ja” to pani z telefonu, a nie ta tamta „ja” z mojego snu.
Ona Proszę się dobudzić. Jadę do pana. /rozłącza się/
Scena 17
/Ona w aucie/
Ona Jadę… Mocno powiedziane. Korek jest, a nie jazda. Mogłam to przewidzieć. Przecież tak wygląda nasza codzienna gonitwa. Czyli stanie w miejscu w ciągłej pogoni za spłatą kolejnej raty. Wyścig coraz bardziej zasapanych, niewyspanych, rozgoryczonych szczurów na permanentnym manku, po krętej linii kredytowej z metą za czterdzieści lat. Jeśli dobrze pójdzie. Dość tego. /słychać kierunkowskaz/ Jestem niedaleko. Szybciej dojdę, niż dojadę. /parkuje samochód, otwiera drzwi, wychodzi/
Scena 18
/Ona na ulicy; słychać zamknięcie drzwi, piśnięcie alarmu, dźwięki miasta, kroki Onej i szelest plastikowej torby, w której niesie szklane butelki; Onego słyszymy przez telefon Onej/
Ona Dom, który nie jest twój, bo go jeszcze nie spłaciłeś. Praca, która nic cię nie obchodzi, ale podtrzymuje twoją zdolność kredytową – jedyny talent, za jaki cię cenią – więc zrobisz wszystko, aby ją zachować. A między nimi ty, w zatorze, z którego wypuszczą cię dopiero po naliczeniu odsetek. W czasie tych kilku sekund, gdy w robocie czekam na połączenie wierzę, z całej siły wierzę, że dzwonię do równoległej, lepszej rzeczywistości. Dzieją się w niej rzeczy wielkie, rozgrywają dramaty, padają ważne słowa, wypowiadane spiżowymi głosami bohaterów godnych dawnych mitów i legend. W tym świecie warto jest być. Ludzie mają tu Fatum, a nie pecha. Stawiają czoła Przeznaczeniu, a nie zbiegom okoliczności. Nie poniewiera nimi przypadek. Są dostojni w swoich klęskach, nieśmiertelni, gdy umierają. I ja mam numer do nich. Czar pryska, jak pchlarz na hydrant, wraz z pierwszymi słowami prawdziwej rozmowy. /jej telefon dzwoni; Ona klika w aparat/
On Jak to „czy jestem jeszcze za bardzo pijany”?
Ona /do siebie, kończy poprzednią myśl/ Okazuje się wtedy, że połączyło mnie z mułem identycznego bajora, w jakim sama codziennie brodzę po szyję.
On Pani tam nie mruczy czegoś pod nosem, tylko odpowie na pytanie.
Ona Nawalił się pan wczoraj, jak stodoła.
On /oburzony/ Ja?! Wypraszam sobie takie… /zawiesza głos, mlaska/
Ona Suszy?
On Być może.
Ona Nagrał mi się pan w nocy na pocztę.
On Co mówiłem?
Ona Między innymi podał pan adres dachu, z którego skacze. Prosił też, żebym przyjechała i przywiozła wodę.Potem pan się rozmyślił i stwierdził, że woli piwo. Albo nawet trzy. Kupiłam wszystko. Pomyślałam, że zdecyduje pan na miejscu.
On Czemu pani to robi? Jedzie tutaj, rozmawia ze mną?
Ona Sama się nad tym zastanawiam. Chyba ujął mnie pan tą nocną wiadomością.
On Listą zakupów na kaca?
Ona O tym było na końcu. Wcześniej mówił pan o innych rzeczach. A może ciągle o tej samej? W każdym razie było w tym coś wzruszającego. Puszczę panu. /klika przycisk w telefonie/
Scena 19
/nocne nagranie Onego na poczcie głosowej Onej/
On Nagraj się po sygnale… Dziwnie wymawia pani słowo „halo”. Ale ja to szanuję. /czka pijacko; słychać dźwięk rozpinanego rozporka/ Musiałem zejść z dachu, bo się bałem, że z niego spadnę. /czka pijacko/ Gdybym spadł, moje samobójstwo byłoby jednocześnie zaplanowane i rzypa… przyrzypa… przypadkowe. A ja już mam dosyć tego retalywizmu… przeraszam, relaitywizmu… /zbiera siły, robi głęboki wdech i mówi szybko na jednym wydechu/… tej postmodernistycznej masturbacji sensów, tak żeby było przyjemnie, ale żeby nie spłodzić żadnych znaczeń. /słychać szum lejącego się strumienia moczu/ Wreszcie poleciało… Może szejdziemy na „ty”? Nie? Okay. Zna pani tę anegdotę z szałowiekiem, szabą i szwątkiem? /słychać kliknięcie przycisku w telefonie/
Scena 20
/Ona w aucie; w tle słychać warkot silnika samochodu; Onego słyszymy przez zestaw głośnomówiący/
Ona Chodziło panu o człowieka, żabę i wrzątek.
On A, o to, dziękuję.
Ona Słuchajmy dalej. /słychać kliknięcie przycisku w telefonie/
Scena 21
/nocne nagranie Onego na poczcie głosowej Onej/
On /w tyle słychać szum lejącego się strumienia moczu/ Jak szaba wrzuci szałowieka do szwątku, to szałowiek ze szwątku wyskoczy. /czka pijacko/ Ale jak szaba wrzuci szałowieka do wody o temperaturze pokojowej i będzie ją stopniowo podgrzewać, to szałowiek w niej zostanie nawet wtedy, gdy będzie już siedział we szwątku. /szum lejącego się strumienia moczu w tle milknie/ Widzi pani, jak łatwo można nas ugotować? /szum lejącego strumienia moczu w tle wraca ze zdwojoną siłą; On mówi natchniony w czarnowidzeniu; w miarę mówienia rozpala się coraz bardziej, czemu towarzyszy wzmaganie się ciśnienia strumienia moczu; teraz jest pijany swoją wizją, nie alkoholem/ Byle nie wspominać nam o wrzątku! Aby tym lepiej się upitrasić, urządzamy się w garnku jak w jacuzzi. Jest nam przyjemnie. Jemy, pijemy, zażywamy, gzimy. Bawimy się. A gdy przychodzi co do czego, mówimy, że to nie my, że to chory system, pazerny kapitalizm, opresyjne społeczeństwo. Źli ludzie. /strumień moczu w tle słabnie; Ony mówi spokojniej, smutno, z rezygnacją/ My z chęcią wymierzymy im karę za nasze grzechy. O ile będziemy pierwsi w kolejce do szabru ich majątku. Jeszcze jedna kradzież, jeszcze kilka morderstw, a za następną gilotyną, kolejnym łagrem, w cieniu… /czka pijacko/ …entej Wieży Babel, rozkwitnie ziemski raj. /strumień moczu w tle zyskuje na intensywności; Onego znowu ogarnia natchnienie czarnowidzenia/ Gówno będzie, a nie raj! Pandemonium! /kliknięcie przycisku w telefonie/
Scena 22
/Ona w aucie; w tle słychać warkot silnika samochodu; Onego słyszymy przez zestaw głośnomówiący/
Ona Muszę przewinąć, bo już do pana dojeżdżam. /kliknięcie przycisku w telefonie/ Później zrobiło się dziwnie. Niedługo po tym, jak zwyzywał pan ziemski raj od główna i pandemonium z ciemności wyłonili się studenci kulturoznawstwa. Tak ich pan w każdym razie nazywał. Zapytali pana, czy nie wpisze im zaliczeń. Na dowód, że na nie zasłużyli przynieśli wielką gałąź. Zgodnie z teoriami, jakich ich uczono, usiedli na niej i zaczęli podpiłowywać. Żaden z profesorów nie mówił, że spadną. Mimo to spadli, strasznie się potłukli i jedyne, czego by chcieli, to wrócić do domów. Głupio wyszło, przyznali, bo tak się złożyło, że spalili je w terminie zerowym. Z rodzicami w środku. Na ocenę celującą. Wpierw się ucieszyli, potem posmutnieli, ponieważ dotarło do nich, że nie mają komu się tym pochwalić. A teraz nie mają pojęcia, co dalej.
On Dalej będzie to, co już było, w czasie, którego nawet historia może się tylko domyślać.
Ona Dokładnie to im pan odpowiedział.
On Często ich widuję. Nasze spotkania zawsze przebiegają tak samo.
Ona Czyli studenci łamią konar na maczugi i zaczynają się nimi okładać?
On A w końcu, od którego kiedyś wszystko się zaczęło, odchodzą pokracznie, na wpół zgięci, wznosząc niezrozumiałe, troglodyckie okrzyki.
Ona Więc nic nie tracimy, kiedy to przewijam. Och!, żebym tylko nie przeskoczyła za daleko! /klika przycisk w telefonie/ Zobaczmy, gdzie jesteśmy. /klika przycisk w telefonie/
Scena 23
/nocne nagranie Onego na poczcie głosowej Onej/
On /szum lejącego się w tle moczu; Ony natchniony czarnowidzeniem/ …ózgi sflaczałe, zakochana w sobie, pyszna, a przy tym zakompleksiona do granic możliwości, bando jełopów i jełopiń z pretensjami do urządzania życia innym, paja… /kliknięcie przycisku w telefonie/
Scena 24
/Ona w aucie; w tle słychać warkot silnika samochodu; Onego słyszymy przez zestaw głośnomówiący/
Ona A, tutaj. Przeegzaminowani w troglodytów studenci już sobie poszli. Został pan sam i wygłasza dłuższą litanię przekleństw. Cofnąć do początku?
On Wszystko tam się cofa. My idźmy tam, gdzie trzeba. Do końca.
Ona Jak pan woli. /klika przycisk w telefonie/
Scena 25
/nocne nagranie Onego na poczcie głosowej Onej/
On /szum lejącego się w tle moczu; Ony natchniony czarnowidzeniem/ …ce zakłamane. Zadowolone z siebie jesteście?! Pluskacie się w tej waszej płynnej nowoczesności, przelewając ją z pustego w próżne, a my giniemy! Przerobiliście bycie na bywanie ze strachu przed odpowiedzialnością za istnienie siebie i świata! Według was życie to bal przebierańców, w którym kostiumy zastąpiły ludzi! Wasza doktryna nieustannej zmiany stanu wewnętrznego skupienia człowieka to w istocie program powolnego wyparowywania nas z nas samych. Rozłożona w czasie męka usychania od środka. Drenaż dusz. Pustynnienie serc. Ja… /głos mu zaczyna drzeć/ …mój skok będzie krwią w ten piach. Najpierw zamieni go w błoto… /drżenie głosu się wzmaga; zaraz zacznie płakać/ …potem wsiąknie…/kliknięcie przycisku w telefonie/
Scena 26
/Ona w aucie; w tle słychać warkot silnika samochodu; Onego słyszymy przez zestaw głośnomówiący/
Ona I rozpłakał się pan.
On /Płacze/
Ona Tak jak teraz.
Scena 27
/nocne nagranie Onego na poczcie głosowej Onej/
On /szum lejącego się w tle moczu; Ony płacze; po chwili nieco się uspokaja; strumień moczu stopniowo słabnie; Ony jest pijany alkoholem/ Wylało się ze mnie… Szwątek pod nami wre, a my szuje… przeraszam… czujemy rozkoszne cipe… przeraszam najmocniej… ciepełko /strumień moczu milknie; dźwięk zapinanego rozporka/ Już mi lepiej… Tak dobrze mi się z panią rozmawia. Może szyjedzie pani tu? Czyli tam? Na dach? Wejdę na niego teraz, żeby nie tarabanić się jutro na kacu. Zasnę… /czka pijacko/ …to nie spadnę. Wodę, jakby pani wzięła. Podam adres. Trza wjechać windą na najwyższe piętro, a potem jeszcze podrałować po schodach tak z pół kondygnacji. /w tle słychać stukot butów Onej o posadzkę schodów oraz obijanie się szklanych butelek i szelest plastikowej torby, w której je niesie/ Albo może lepiej piwko… Jak już się pani wespnie, to tam będą drzwi. Metalowe. A nawet trzy. Trzy jedno piwko, proszę. I wtedy pani w nie zapuka. W te drzwi. /w tle słychać pukanie Onej w metalowe drzwi; pukanie przechodzi na plan pierwszy/
Scena 28
/klatka schodowa; Ona przed metalowymi drzwiami; puka w nie kilka razy, przestaje/
Ona Nie ma go? Kiedy skończyłam puszczać nagranie z nocy, pochlipał trochę i rozłączył się bez słowa. Skoczył? Na dole nie było śladu. Już go posprzątali? To droga dzielnica. Ludzie nie po to płacą tu ciężkie pieniądze za czynsz, żeby im się rozkwaszeni desperaci walali po ulicach. /przerywa monolog; puka kilka razy, przestaje; kontynuuje monolog/ Nie ma go. Skoczył. Cieć spłukał go myjką ciśnieniową do studzienki kanalizacyjnej. I zostało po nim tyle, że nie psuje widoku i nie blokuje przejścia. Może powinnam obejść blok w poszukiwaniu jakiegoś zacieku na chodniku? To mógłby być on. I tabliczka z napisem: „Uwaga. Ślisko” jako nagrobek, z tym zabawnym, lecącym ludzikiem zamiast krzyża. Położyłabym tam te piwa i wodę. Jak wieniec. Albo nie, zostawię je tutaj. /szelest plastikowej torby oraz stukot jej szklanej zawartości stawianej na posadzce klatki schodowej/ Niech jakiś zabłąkany kominiarz to znajdzie, wypije i uwierzy w szczęście. /Ona zaczyna schodzić/ A sobie kupię Prosecco. Ja też chcę być dzisiaj szczęśliwa. A przynajmniej znieczulona. /schodzi dalej; trwa to dość długo; nagle z góry słychać chrobot otwieranych, metalowych drzwi/
Scena 29
/klatka schodowa; On otworzył drzwi prowadzące na dach; mówi podniesionym głosem do Onej, która jest na dole schodów/
On Proszę pani, jest tu pani?
Ona Byłam, ale jestem. Dlaczego pan nie otwierał?
On Zapatrzyłem się na świat.
Ona I co pan zobaczył?
On To było… to było… Nie wiem, jak to powiedzieć.
Ona Plugawe?
On Nie!
Ona Upadłe?
On Nie!
Ona Odbierające wszelką nadzieję?
On Olśniewające!
Ona Pan jest jeszcze pijany po wczorajszym.
On Po wczorajszym jestem jeszcze zapłakany. Gdy wysłuchałem wiadomości z nocy, spojrzałem przed siebie. Obraz był rozmazany przez łzy. Kształty i kolory zlewały się ze sobą, jak u van Gogha albo Muncha. A ja wreszcie zobaczyłem świat takim, jakim jest.
Ona Olśnił pana. Już pan mówił.
On Co nie wyklucza, że jednocześnie jest plugawy, upadły i że odbiera wszelką nadzieję. Wręcz przeciwnie. Te skrajności w jakiś przedziwny sposób się uzupełniają, tworzą niepojęcie harmonijną całość, w której tak trudno, a zarazem wspaniale jest żyć. Niech pani tylko pomyśli! Stanąć na wzgórzu Ekeberg nieopodal Oslo, spojrzeć na fiord, zobaczyć najczystszą grozę i rozstawić sztalugę, aby oddać upajające barwy tej potworności, jaką jest istnienie. Albo to. Urżnąć sobie ucho w Arles, nabić fajkę, pyknąć z niej raz i drugi, i zapozować do autoportretu, żeby śmiało spojrzeć w swoje umęczone, zrezygnowane oczy. Czy to nie jest okropne i zarazem cudowne? Okrutne i miłosierne, że możemy wyrazić naszą rozpacz za pomocą piękna? Czy nie warto jest żyć dla doświadczenia czegoś takiego? Najprawdziwszego zachwytu w najgłębszym załamaniu! Porażającej epifanii straszliwą i jednocześnie urzekającą niesłychanością bytu!
Ona Czyli, że co w końcu? Nie zabija się pan?
On Samobójstwo! Na śmierć zapomniałem! /wybiega przez drzwi, które za sobą zatrzaskuje/
Ona Niech pan zaczeka! Źle mnie pan zrozumiał! /zaczyna wbiegać po schodach/
Scena 30
/klatka schodowa; Ona dobiega do drzwi prowadzących na dach; szarpie za nie, nie może otworzyć; jej telefon dzwoni; Onego słyszymy przez telefon Onej/
Ona /szperając po kieszeniach/ Szlag by to… Gdzie on jest? Żeby w takiej chwili… Jest! /wyciąga telefon/ Nieznany numer… Może on? Halo?
On To ja. Na szczęście zdążyłem. Widzę ją. Idzie. Mam chwilę, żeby pani podziękować.
Ona Zatrzasnął pan drzwi. Nie mogę wejść. Proszę mnie wpuścić.
On Śniła mi się pani. To znaczy, pani głos. Ona nim mówiła. Rozmawiając z panią, czuję, jakbym rozmawiał z nią.
Ona Oszukuje się pan.
On Łudzę. Tak piękniej. /skacze; równocześnie rozlega się ryk Eda/
Scena 31
/Ony w międzyczasie; Ona jako widmo trzewi Onego/
Ona Ja ci dam piękniej.
On To ty. I Ed. Serwus. /pojedyncze, chłodne ryknięcie Eda na przywitanie/ Co wy tu robicie? Ja przecież lecę.
Ona Spadasz, nie pochlebiaj sobie. A my jesteśmy w międzyczasie. Tu jeszcze nie ma już i wciąż jest ciągle. Tam, „w trakcie”, z telefonem przy uchu, drąc się do tej tamtej, co do ciebie wczoraj zadzwoniła, spokojnie pikujesz w kierunku śmierci. Spójrz.
Scena 32
/lot; Ony spada; słychać pęd wiatru/
On Lecę! Proszę pani, nareszcie lecę! Jeszcze tylko sto pięter! Prędko! Niech pani powie: „kocham cię, Marudku”!
Scena 33
/Ony w międzyczasie; Ona jako widmo trzewi Onego/
Ona Tylko zbyt często tam nie zaglądaj, bo przyśpieszysz nieuniknione.
On Przecież tego właśnie chcę.
Ona Nie umrzesz, jak trochę poczekasz. /chrząknięcie Eda/
On Co on tam chrząknął?
Ona Będzie mówił, to odchrząknął. Przygotowaliśmy dla ciebie wykład. Ostatnie pielenie Marudka.
Scena 34
/lot; Ony spada; słychać pęd wiatru/
On Tak mnie nazywała: „Marudek”! I „Dziadźka”, i jeszcze inaczej, byle nie po imieniu. /przedrzeźnia swoją byłą/ „Bo to rodzi taką osobistą relację, wiesz? Jakbym była z kimś jednym. A tak mogę być z Ddziadźką, Marudkiem i kim tam sobie wymyślę. Taka monogamiczna poligamia”.
Scena 35
/Ony w międzyczasie; Ona jako widmo trzewi Onego; Ed parska, ryczy i sapie w rzeczowym, naukowym tonie/
Ona /tłumaczy symultanicznie wykład Eda/ Człowiek i ciało – wczoraj i dziś. /seria parsknięć Eda/ Jutro odpada, bo zabija nas ten debil. /Ona szeptem do Onego/ To aluzja do ciebie.
On /również szeptem/Trudno było przeoczyć. /seria parsknięć Eda/
Ona /tłumaczy symultanicznie wykład Eda/ Człowiek przez wieki uważał ciało za kulę u nogi swojej duszy. /seria parsknięć Eda/ Gdy, na przykład, malował freski w Kaplicy Sykstyńskiej, ono bluźnierczo drętwiało, cuchnęło, swędziało, było cynicznie głodne, haniebnie zmęczone, złośliwie obolałe. /seria parsknięć Eda/ Słowem, w tym i w innych przypadkach, na wszystkie możliwe sposoby przeszkadzało człowiekowi w wyrażeniu twórczego natchnienia. A płynie ono przecież wprost… /seria parsknięć Eda/ …z najszlachetniejszych porywów duszy. /seria parsknięć Eda/ Człowiek gardził przeto swoim ciałem za to, że duch musiał liczyć się przy realizacji swych ekstatycznych wizji z poceniem się, wzdęciami, mrowieniami, rozwolnieniami, pierdnięciami, wymiotami i resztą obscenicznie przyziemnej fizjologii. /seria parsknięć Eda/ Nie bez zazdrości atoli. Jej przedmiotem była przede wszystkim… /pojedyncze parsknięcie Eda/ …prostota. /kilka parsknięć Eda/ Bo co takie ciało? /seria parsknięć Eda/ „Zjeść, […] pogwajdlić, pokierdasić i pójść spać”. A po wszystkim zgnić w ziemi na nawóz tak, jakby nigdy się nie było. /seria parsknięć Eda/ Człowiek nigdy nie potrafił z taką niewymuszoną gracją zakończyć swojej ziemskiej wędrówki. /seria parsknięć Eda/ Wiódł ją pod sklepieniem tej czy innej Sykstyny. /seria parsknięć Eda/ I w żyłach mroziła mu krew myśl o niemalże boskiej doskonałości zdobiących ją obrazów. Wyprowadzał z niej wniosek, że owe malunki musiała wykonać istota stworzona na obraz Boga i Jemu podobna. Ktoś taki nie może więc po śmierci być li tylko… /seria parsknięć Eda/ …śmierdzącą pacią dla robali.
Scena 36
/„w trakcie”; Ony spada; słychać pęd wiatru/
On Tyle już pani dla mnie zrobiła! Kupiła piwo i wodę! Jeszcze tylko jedno, małe „kocham cię, Marudku”, a obiecuję, że już nigdy w życiu o nic pani nie poproszę.
Scena 37
/Ony w międzyczasie; Ona jako widmo trzewi Onego; Ed dalej rży wykład/
Ona /do Onego/ Nie zaglądaj do czasu, bo nas pozabijasz. /tłumaczy symultanicznie wykład Eda/ Dzięki Bogu, dziś człowiek wyszedł ze swoich Sykstyn. Nie odczuwa już presji bycia czymś więcej niż zwierzę. Wie, że pochodzi od małpy. To go uspokoiło. Jako jej potomek, wreszcie nie musi się duchowo uzewnętrzniać. /seria parsknięć Eda/ Co więcej, może bez przeszkód dogadzać swojemu ciału. I kiedy ono umiera, on umiera wraz z nim. /seria parsknięć Eda/ Bez tej stresującej nadziei, że po śmierci coś na niego czeka, za to z naukową pewnością, że po niej na więcej, niż nic, nie ma co liczyć. /seria parsknięć Eda/ Jeśli to nie jest szczęście, to co nim jest? /pojedyncze parsknięcie Eda/ Dziękuję. /Ona bije brawo; do Onego/ Zatkało kakało?
On Dajcie mi już spokój. Zajmijcie się sobą. /Ona przestaje bić brawo/
Ona Niby jak? Jesteśmy twoim ciałem. Ty zepsułeś nam życie, my popsujemy ci śmierć. Przypomniał ci się cynober tła u Van Gogha i Muncha. Sądzisz, że rozbryźniesz się nim na trotuarze, a prawdziwa ja się tym wzruszy. Tymczasem ty tylko tryśniesz juchą chamsko-czerwoną w rynsztok o barwie soczystego urban-shit. A prawdziwą mnie co najwyżej upaćkasz. Nie staniesz się autoportretem własnego krzyku, lecz czerwonym kwadratem na białym tle. /Ed parska uzupełniająco/ W punkt, Eddy. Raczej czerwonym kleksem, na tle szarym w odcieniu Bauma.
On Kleks zostanie z was. Ja poniosę śmierć w tragicznych okolicznościach. /Ed ryczy gwałtownie, jakby chciał powstrzymać Onego/
Ona Poszedł, Ed. Nie zostanie na dyskusji. Czego można spodziewać się po magistrze? Czy to nie będzie za bardzo podmiotowe, jeśli poproszę cię, żebyś mnie przytulił? /szlocha; Ed przytula Oną, ryczy tkliwie/ To naprawdę tak mało, Eddy? Mieć cukier w normie, zdrowy stolec i niezawodną erekcję? Koniecznie trzeba chcieć czegoś jeszcze? Przytul mnie mocniej, Edziu. Bardzo boję się potłuc. /Ed ryczy smutno/
Scena 38
/„w trakcie”; Ony spada; słychać pęd wiatru; Ona po drugiej stronie drzwi prowadzących na dach; Oną słyszymy przez telefon Onego/
On „Kocham cię, Marudku”! Proszę, błagam! Zostało czterdzieści pięter! Moje zmory mówią mi, że w najlepszym razie zostanie ze mnie bezduszna kompozycja geometrycznych kształtów! Nie wierzę im! Człowiek to nie wyabstrahowane, beznamiętne formy! To bicie serca! Niekiedy do złamania, ale inaczej nie warto!
Ona Halo?! Nic nie słyszę?! Strasznie u pana wieje! Halo?!
On Jesteśmy smutnym spojrzeniem Van Gogha i niemym krzykiem Munka! Nie kwadratem! Nasz los nie jest dramatem niedonoszonego prostokąta! „Kocham cię, Marudku”! Niech to usłyszę, a wypełniony goryczą, rozpłynę się w słodyczy!
Ona Skowyczy?! Kto skowyczy?!
On Dwadzieścia pięter. „Kocham cię, Marudku”! Walnę sobą o chodnik przed jej zdogmatyzowanym serduszkiem współczesnej humanistki, żeby zabiło mocniej chociaż przez sekundę! Bo wtedy nic nie będzie stracone! Może zauważy wreszcie, że te chwasty, które wyrywa z ducha, są tak naprawdę jego najpiękniejszymi kwiatami! „Kocham cię, Marudku”! Niech pani mówi! Teraz! Teraz! Zbliżam się! „Kocham cię, Marudku”, „kocham cię, Marudku”, Ko.. rwa mać! To nie ona! /rozlega się głuche plaśnięcie ciała upadającego na chodnik/
Scena 39
/ Ona za drzwiami prowadzącymi na dach/
Ona Halo?! Halo?! Kto skowyczy? Halo?! Wygrał pan voucher. Nie ma co płakać. Są piwa, kupię Prosecco. Jeszcze może być miło. Halo? Jest tam pan? Halo?! Jeszcze może być dobrze. /słychać komunikat: „Abonent czasowo niedostępny” i sygnał dźwiękowy przerwanego połączenia telefonicznego/
Koniec