Ewa Millies-Lacroix / URODZONY 5 LIPCA

1.

Kalendaria są fascynujące. To pewnie potrzeba porządkowania czasu, szczególne zainteresowanie datami, liczbami, między którymi chcemy znaleźć koincydencje życiorysów, losów, zdarzeń. Chcemy w datach odnaleźć zbieżności, przestrzec samych siebie, a przynajmniej przewidzieć możliwe fatalne lub szczęśliwe współwystępowanie. 5 lipca od razu odsyła nas do 4 lipca i The Independent Day, amerykańskiego święta miłości do ojczyzny, przywiązania do najważniejszych patriotycznych, niepodległościowych wartości. Urodzony 5 lipca zostaje poprawiony w wyszukiwarkach na urodzony 4 lipca i tym samym przywołuje dramat wojenny Olivera Stone’a Urodzony 4 lipca. Świętujemy amerykański sen à rebours oczami Toma Cruise`a w roli weterana z Wietnamu.

Film nakręcony już po Plutonie, w 1989 roku, powstał na podstawie pamiętnika Rona Kovica, urodzonego 4 lipca 1946 roku, inwalidy przykutego do wózka, rozczarowanego i dotkniętego konsekwencjami drugiej wojny indochińskiej, szukającego swojego miejsca w społeczeństwie, później w ramach protestu zaangażowanego w ruchy pacyfistyczne. Doświadczenie Rona Kovica (filmowy bohater nosi niezmienione jego imię i nazwisko) to cena za postępowanie zgodne z tym, co mu wpojono w młodości, to cena za wierność fladze. Film Stone’a nie podważa jednak solidnych podstaw miłości do Ameryki; ironia nie zdominowała powagi i troski o ojczyznę. Reżyser – świadek, uczestnik tej wojny, tworzy epicki fresk od sielanki do koszmaru, konfrontuje patriotyczne idee z tragizmem indywidualnych losów i całego pokolenia.

2.

95 lat temu, 5 lipca 1928 roku, urodził się Janusz Krasiński. Jego pentalogia nie doczekała się wielkiego kina, choć okazale i gorzko by obraz filmowy wypełniła. Pięcioksiąg powieściowy: Na stracenie, Twarzą do ściany, Niemoc, Przed agonią i wydany pośmiertnie w 2016 roku Przełom łączą losy Szymona Bolesty. Blisko Bolesty stoi biografia i doświadczenie samego Krasińskiego; Szare Szeregi, Powstanie Warszawskie, obozy Auschwitz-Birkenau, Hersbruck i „marsz śmierci” do Dachau, dziesięć lat w więzieniach z piętnastoletniego wyroku „za szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych”, sfingowane sowieckie śledztwo na Oczki, tortury w stalinowskich karcerach Mokotowa, Wronek, Rawicza; tuż obok Pileckiego czy Pużaka. Po jego wyjściu na swobodę, w 1956, Warszawa już z monstrualnym dla Warszawiaka Pałacem Kultury, w którym ćwierć wieku później zostaną zamknięte drzwi Kongresu Kultury Polskiej.

Janusz Krasiński, 1963 r.

Przejmujący debiut poetycki wierszem Karuzela, Warszawa „Współczesności”, gomułkowski świat z „karabelą na strychu” i dalej niełatwy życiorys uczestnika i świadka, stale zawieszonego między dwoma totalitaryzmami, aż do agonii komuny. I jeszcze dalej.

Janusz Krasiński zostawił utalentowanym filmowcom solidną prozatorską podstawę stworzenia panoramicznego dzieła filmowego. Ale taka epopeja nie powstała.

O ironio, w czasie PRL-u wydaje się Krasiński bardziej obecnym autorem, również teatralnym, niż po roku 1989. W samym Teatrze Telewizji odbyły się premiery: Kwater w reżyserii Jerzego Krasowskiego (1964), dramatu wisielczego Czapa, czyli Śmierć na raty w realizacji Tadeusza Jaworskiego z Tadeuszem Fijewskim, Janem Matyjaszkiewiczem i Józefem Kondratem, Śniadania u Desdemony w reżyserii Krystyny Meissner z misternymi psychologicznie rolami Zofii Kucówny, Ignacego Gogolewskiego i Edmunda Fettinga. Na podstawie sztuki Jutro nadejdą bracia Kazimierz Kutz zrealizował film fabularny w roku 1985. Większość dramatów Krasińskiego powstała najpierw jako słuchowiska radiowe, później przechodziła próby sceny. Był również autorem ważnych adaptacji teatralnych powieści: Obłędu Jerzego Krzysztonia i Wesela raz jeszcze Marka Nowakowskiego.

Po roku 1989 teatry dramatyczne incydentalnie sięgają po jego twórczość. Stąd tak ważne stają się przedstawienia telewizyjne, z racji zasięgu i możliwości ich wskrzeszenia w powtórkowych emisjach i na platformie VOD. Obecnie dostępne jest tylko Śniadanie u Desdemony z 1975 (powtórna realizacja w 1992 w reżyserii Jana Buchwalda z Lechem Łotockim, Adamem Ferencym i Haliną Skoczyńską). Do zbioru sztuk Krasińskiego niezagranych w teatrze dramatycznym należą wciąż Kochankowie z klasztoru Valdemosa. Telewizyjna prapremiera utworu z 1995 była ostatnią pracą Andrzeja Konica, przedstawienie ze scenografią Andrzeja Halińskiego, doskonale wypełnione klimatem Majorki – więzienia Chopina, z Danutą Stenką jako George Sand, Jackiem Wójcickim w roli chorującego kompozytora i jego muzyką w interpretacji Janusza Olejniczaka. Sztuka powstała z odcinka scenariusza serialu, pisanego przez Krasińskiego dla Andrzeja Wajdy, z którego produkcji telewizja zrezygnowała. Scenariusz podobał się Iwaszkiewiczowi, choć postać George Sand u Krasińskiego odbiega od jej portretu w Lecie w Nohant. W teatrze radiowym sięgnął po Kochanków Andrzej Łapicki w 1973, rozpisując ich na głosy Haliny Mikołajskiej i Andrzeja Seweryna. Marta Ptaszyńska w 2010 roku na ich podstawie skomponowała operę wyreżyserowaną przez Tomasza Koninę w Teatrze Wielkim w Łodzi. Doświadczenia sceny nie przeszedł również dramat ekologiczny Bezwodne śniegi.

Wciąż najbardziej rozpoznawalnym tytułem teatralnym Krasińskiego wydaje się być Czapa, choć często spotykałam się z opinią, że w związku ze zniesieniem w Polsce kary śmierci dramat stracił aktualność. Tym bardziej warte przypomnienia są jego dwie ostatnie telewizyjne inscenizacje; Piotra Szulkina z 1996, z naturalistycznymi karaluchami na choince, z zamkniętymi w celi Markiem Walczewskim, Markiem Siudymem i Henrykiem Bistą, oraz ta z 2019 Zbigniewa Lesienia z Piotrem Fronczewskim, Cezarym Pazurą i Andrzejem Grabowskim. Między tymi realizacjami telewizyjnymi była długa, dwudziestotrzyletnia przerwa, która objęła również brak realizacji filmowych i serialowych, brak teatralnych premier. Nieobecność.

5 lipca 1946 roku w „prezencie” na osiemnaste urodziny Janusz Krasiński otrzymał dekret o cenzurze, wydany właśnie tego dnia. Był to proroczy prezent, obowiązujący Krasińskiego nawet po oficjalnym ustaniu dekretu w 1990 roku. Ocenzurowany życiorys nosi tytuł jedynego filmu dokumentalnego, którego był bohaterem i współautorem scenariusza z reżyserką Joanną Żamojdo. Niestety filmu nie można obejrzeć w całości na żadnym portalu VOD, dostępne jest kilkanaście minut na YouTube.

15 lat temu Tomasz Burek, z okazji osiemdziesiątych urodzin autora, w wygłoszonej laudacji na Zamku Królewskim mówił o dziele Janusza Krasińskiego jako „ponownie zakonspirowanym w Trzeciej Rzeczpospolitej”.

Wanda Zwinogrodzka we wstępie do krytycznego wydania jego dramatów Krzak gorejący (2013, tytuł tomu i sztuki o Pużaku, niezagranej dotąd przez żaden teatr) kończy swój esej o dorobku pisarza refleksją dotyczącą nieobecności Krasińskiego: „Tylko bardzo lekkomyślna kultura może taki kapitał lekceważyć”.

Nadal na próżno szukać śladu o Krasińskim w podręcznikach szkolnych – jest nieobecny. Rocznicowe przypomnienie i uczczenie pisarza okazują się więc podwójnie istotne, jak to sprzed pół roku, dzięki wystawie w Kordegardzie Janusz Krasiński – przeciw milczeniu (10 rocznica śmierci), wystawie powtórzonej również w Parlamencie Europejskim w marcu tego roku. Ale dla literackiej, teatralnej czy filmowej recepcji jego twórczości jest ono wciąż niewystarczające.

Czy tak już musi być, że polska literatura, nawet najwyższej próby, gdy tylko opowiada nasze dzieje z pozycji świadka, ofiary, traktuje o tragizmie polskich patriotów XX wieku, z góry zostaje skazana na niebyt? Nie jest modna, więc przemilczana, czy, jak odpowiedziano Krasińskiemu przy odrzuceniu wydania jego powieści we Francji, ma „niesympatyczny kontekst polityczny”. Najlepiej zacytować samego Krasińskiego, którego autobiograficzny narrator i bohater powieści Bracia Syjamscy z San Diego (2007) tłumaczy Cześkowi, (odnalezionemu w Kalifornii po sześćdziesięciu latach koledze z Mariensztatu): „To sprawa knebla. Próby unieszkodliwienia świadka historii. A jeśli się to nie uda, to załatwić go komercją. Tą przyczajoną w komunie, wytęsknioną przez nich wiedźmą, którą po transformacji systemu złapali jak swoją. Ona zepchnie go w czeluść milczenia, tak, żeby nie pozostawił po sobie świadectwa prawdy!”.

Ten knebel tkwi w naszym teatrze. Knebel wykluczający tematy, bohaterów, autorów.

Możemy próbować tworzyć teatr indywidualnej lektury, bez premiery, bez ról, bez wspólnoty widzów; prywatny teatr zakonspirowany w naszej wyobraźni, wyłącznie na własny użytek. Teatr bez teatru. Opowiadać i powtarzać – sobie. Aby nie zapomnieć. Idealnie nadaje się do tego dzieło Janusza Krasińskiego niepozbawione wszak wisielczego humoru. Ale nie łudźmy się, że tych poszukujących na własną rękę przemilczanych tytułów, nieobecnych w teatrze autorów, nieprzepracowanych traum, będzie wielu.

3.

Za kilka dni jedna z najboleśniejszych polskich dat. 11 lipca przypada 80 rocznica „krwawej niedzieli”, apogeum ludobójstwa na Polakach. Raczej nie będziemy wspólnie manifestować pamięci ofiar rzezi wołyńskiej, około 100 tysięcy zabitych rodaków, zamordowanych na wiele okrutnych, bestialskich sposobów. To kolejna trauma naszego losu pozostawiona przez polski teatr nam samym. Teatr, który przez osiemdziesiąt lat od ponurych, brutalnych, zwyrodniałych zbrodni na naszym narodzie nie przepracował cierpienia Wołynia. Można przywołać pojedyncze przedstawienia. Wspomnę graną od 2011 Balladę o Wołyniu Antoniego Żaka z Teatru Nie Teraz, telewizyjny spektakl z 1996 Tu się urodziłem, w którym Jan Maciejowski poddał próbie adaptacji powieść Włodzimierza Odojewskiego Zasypie wszystko, zawieje, z przejmującymi zdjęciami–obrazami Wojciecha Króla, oratoryjną muzyką Zygmunta Koniecznego i przede wszystkim z kreacjami Jerzego Radziwiłowicza, Jerzego Kamasa, Jerzego Treli, Franciszka Pieczki, by wymienić tylko kilku aktorów tej korzystającej z języka filmowego, postrzępionej narracyjnie, przywoływanej z pamięci bohatera Pawła Woynowicza historii.Spektakl niełatwy w masowym odbiorze, pokazany tylko raz podczas poniedziałkowej telewizyjnej premiery ponad ćwierć wieku temu, bez powtórek.

Przyczyny pustej sceny wokół rzezi wołyńskiej można wyliczać, można je usiłować zrozumieć. Nie zmienia to jednak faktu, że nie mieliśmy i nie mamy jako widzowie szansy na teatralne współodczuwanie, zrozumienie, opłakanie, wybaczenie. Pozostajemy sami z wstrząsającymi świadectwami, rodzinnymi bliznami znad Seretu i Słuczy. Od idylli do piekła. Prace historyków, filmy dokumentalne, nawet jeden film fabularny Wojciecha Smarzowskiego to za mało. Język sztuki by nam w tym nieuśmierzonym bólu i żalu pomógł.