
Latem 1886 roku przybył do Warszawy poznański zespół Ludwika Siedleckiego, by zasilić kasę występami w jednym z teatrów ogródkowych. Żeby jednak w ogóle móc grać, musiał ocenzurować swój repertuar w Warszawskim Komitecie Cenzury. Ponad dwa lata wcześniej, w marcu 1884 roku zakończył się druk w warszawskim „Słowie” powieści Henryka Sienkiewicza Ogniem i mieczem. A zaraz potem wyszły dwa wydania książkowe, wszystko za cenzorską zgodą. Wobec ogromnej popularności powieści, której czytelniczki zamawiały msze za duszę Longina Podbipięty, pokazanie warszawskim widzom jej scenicznej adaptacji wydawało się pomysłem świetnym i kasowym. Egzemplarz trafił do cenzury – i zaskoczenie musiało być tyleż niemiłe, co niemałe. Na posiedzeniu cenzor Władimir Worszew argumentował bowiem:
Temat niniejszego dramatu, przeznaczonego do wystawienia na scenie, został zaczerpnięty z powieści Sienkiewicza pod tym samym tytułem. Oprócz strony romansowej dramat ten przedstawia walkę Małorusi, albo lepiej powiedzieć Kozaków pod wodzą Chmielnickiego, z Polską. Uważając za niewłaściwe przedstawianie na deskach scenicznych w żywych obrazach historii dawnej, niepodległej Polski, z jej szlachtą i wojskiem, co może tylko wywołać u widzów przejawy najbardziej zażartego patriotyzmu polskiego, p. cenzor, na podstawie tego, co powiedziano wyżej, proponował zabronić wystawienia na scenie utworu dramatycznego Ogniem i mieczem.
Co innego zatem powieść, zwłaszcza czytana w odcinkach, a zupełnie co innego prezentacja jej ekstraktu teatralnej publiczności, podatnej na niepożądane emocje. Poza zasięgiem rosyjskiej cenzury adaptacje Trylogii miały więcej szczęścia. Józef Popławski mógł w spokojnej Galicji mnożyć swe dramatyzacje. Potop, Kmicic, Mały Rycerz, najpopularniejszy Hajduczek czy Azja Tuhajbejowicz gościły na licznych scenach zawodowych i amatorskich. Co na to wszystko Sienkiewicz? Teatr lubił, cenił i rozumiał, dostrzegał wagę jego funkcji edukacyjnych, więc „różany hajduczek” na scenie z pewnością radował jego serce – a imć pana Onufrego i sam do teatru wprowadził, osobiście rozsyłając dyrekcjom egzemplarze komedyjki Zagłoba swatem.
Również w barwnym, pełnym szczegółów fresku historycznym, jakim jest Trylogia, nie mogło zabraknąć teatralnych czy widowiskowych szczegółów, obecnych przecież w świetnie pisarzowi znanych i precyzyjnie wykorzystanych źródłach z epoki. Teatr na królewskim zamku, magnackie widowiska z turniejami i rekonstrukcją bitwy, zapustne maszkary, lalkowy teatrzyk żaków, występ siłacza, pieśń lirnika, walki i popisy niedźwiedzi – rozsiane w powieściach teatralne okruchy, gdy je zgromadzić i dobrze im się przyjrzeć, tworzą obraz zadziwiająco kompletny, choć na pierwszy rzut oka prawie niedostrzegalny. Tak to już jednak jest w Trylogii, że ze względu na „gęstość” tekstu przekaz bywa niemal podprogowy i nie wszystko widzimy od razu. Tu z barwnej całości wybrałem dla Państwa okruchy najciekawsze, po dalsze odsyłając do artykułu „Przeżegnawszy, nie znika”. Teatralne okruchy Trylogii w książce Sienkiewicz i teatr (2019), spisanej przez wykładowców i studentów Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej pod kierunkiem i redakcją prof. Anny Kuligowskiej-Korzeniewskiej.
Teatralne motywy i przywołania znalazły się w zdecydowanej większości na kartach Potopu. W ociekającym krwią pobratymczą Ogniem i mieczem nie bardzo było na nie miejsce. Jedynie na pograniczu zjawiska daje się sklasyfikować wędrowny lirnik, niewidomy pieśniarz, niezbywalny składnik krajobrazu dalekich Kresów. „Pan dziad z lirą”… Podczas ucieczki z Heleną Zagłoba wykorzystuje go jednak bez cienia sentymentu, zgodnie z wymogami czasu wojny i dramatycznej fabuły – obdziera starca i chłopca-przewodnika z przyodziewku, by użyć go jako maskującego kostiumu.
Gdy w Potopie król Jan Kazimierz decyduje się na powrót ze śląskiego wygnania, najpierw staje w Lubowli, zamku na Spiszu w granicach Rzeczypospolitej. Marszałek koronny Jerzy Lubomirski, starosta spiski, zaprasza monarchę na ucztę. Kończy ją efektowna „siurpryza”, przygotowana na zamkowym dziedzińcu:
„Przy końcu uczty jaskrawa łuna uderzyła w okna zamku.
– Co to jest? – spytał król.
– Miłościwy panie! Proszę na widowisko! – rzekł marszałek.
I chwiejąc się nieco prowadził pana do okna. Tam cudny widok uderzył ich oczy. Dziedziniec oświecony był jak w dzień. Kilkadziesiąt beczek ze smołą rzucało jasnożółte blaski na bruk wyprzątnięty ze śniegu i wysypany igłami świerków górskich. Gdzieniegdzie paliły się i kufy okowity, rzucające światło błękitne; do niektórych sól wsypywano, by świeciły czerwono.
Rozpoczęło się widowisko: naprzód ścinali rycerze głowy tureckie, gonili do pierścienia i ze sobą na ostre; potem psy liptowskie zażerały niedźwiedzia; potem góral jeden, rodzaj górskiego Samsona, rzucał kamieniem młyńskim i takowy w powietrzu chwytał. Północ położyła dopiero koniec tym zabawom.”
Repertuar pokazu Sienkiewicz zestawił z elementów na barokową modłę różnorodnych: obok szlachetnych ćwiczeń rycerskich brutalna walka zwierząt, na koniec zaś ludowy siłacz, jakże stosowny po ocaleniu króla przez górali.
Po drugiej stronie barykady, w Taurogach Bogusława Radziwiłła, bawiono się podobnie. Dla dogodzenia Oleńce z woli księcia na zamku „nastały zabawy, jakich przedtem nie bywało, a gonitwy do pierścienia i turnieje”. Pewnego dnia Bogusław „zapragnął pannie konterfekt wojny pokazać: zapalono tedy osadę blisko Taurogów, piechota broniła, książę szturmował. Oczywiście wiktorię wielką odniósł, po której, syt chwały, upadł, jak powiadają, pannie do nóg i o wzajemność w afektach prosił”. Chłopi z podpalonej osady zapewne nie bardzo się ubawili…
Wcześniej, na początku Potopu, gdy pułkownik chorągwi laudańskiej Michał Wołodyjowski po trudach zmagań z rosyjskim najeźdźcą obłożnie zachorzał, kwaterę i pomoc znalazł w Pacunelach u Pakosza Gasztowta, pod czułą opieką jego trzech sławnych z urody córek, Terki, Maryśki i Zoni. Gdy zaś do zdrowia przyszedł, w długie zimowe wieczory odwzajemniał się pannom pacunelkom opowieściami o przebytych wojnach, o cudach i dziwach odległego świata. Także o zamku królewskim w stołecznej Warszawie, od kiejdańskiego wspanialszym. Jeden zwłaszcza fragment tej opowieści, rozpoczęty opisem zamkowych komnat, wywołał szczególne zainteresowanie i nawet przestrach słuchaczek:
„Dopieroż król z królową po onych komnatach chodzą i dostatkiem się cieszą; a wieczorem mają teatrum kwoli większej jeszcze rozrywki.
– Cóż to takiego teatrum?
– Jakżeby to waćpannom powiedzieć… To jest takie miejsce, gdzie komedie grają i skoki włoskie misterne wyprawują. Komnata to tak wielka, jak niejeden kościół, cała w zacne kolumny. Po jednej stronie siedzą ci, co chcą się dziwować, a po drugiej stronie kunszty są ustawione. Te podnoszą się i schodzą na dół; inne śrubami w rozmaite obracają się strony; raz okazują ciemność z chmurami, znów przyjemną światłość, na wierzchu niebo ze słońcem albo z gwiazdami, spodem ujrzysz czasem piekło okropne…
– O Jezu! – zawołały pacunelki.
– …z diabłami. Czasem morze niezmierne, na nim okręty i syreny. Jedne persony spuszczają się z nieba, inne wychodzą z ziemi.
– Jeno bym piekła widzieć nie chciała! – zakrzyknęła Zonia – i dziwno mi to, że ludzie na tak okropny widok nie pouciekają.
– Nie tylko nie uciekają, ale jeszcze przyklepują od uciechy – odrzekł pan Wołodyjowski – bo to wszystko udane, nie prawdziwe, i przeżegnawszy, nie znika. Nie masz w tym sprawy złego ducha, jeno ludzka przemyślność. Nawet i biskupi tam z królestwem przychodzą i rozmaici dygnitarze.”
Pan Michał i tym razem spisał się dzielnie, niełatwo bowiem przybliżyć czarodziejski świat teatru młodym szlachciankom z zaścianka na Laudzie. Łatwiej rozpoznać źródło jego relacji – to Gościniec abo krotkie opisanie Warszawy Adama Jarzębskiego, królewskiego muzyka i budowniczego, wierszowany przewodnik po mieście wydany w roku 1643. Oryginału jednak Sienkiewicz znać nie mógł, gdyż arcyrzadkie egzemplarze jedynej edycji były wtedy niedostępne. Natomiast w 1822 roku Julian Ursyn Niemcewicz w trzecim tomie Zbioru pamiętników historycznych o dawnej Polszcze umieścił tekst zatytułowany Opisanie Warszawy jaką była w roku 1643. Jest to dokonana przez niego samego przeróbka prozą dziełka Jarzębskiego. Interesujący nas – i Sienkiewicza – fragment brzmi tu następująco:
„Mamże mówić […] o pysznym teatrum, gdzie komedia i tragedia, i skoki włoskie wyprawiają. Teatrum to jest z perspektywami, budowane zacnie w kolumny, tam kunszty podnoszą się i schodzą na dół, inne śrubami w rozmaite obracają się strony, raz okazują ciemność z chmurami, znów przyjemną światłość, na wierzchu lazurowe niebo z słońcem albo miesiącem, gwiazdami i planetami. Tam ujrzysz okropne piekło i morze burzliwe, żeglują po nim łodzie, a sereny [!] pływając ślicznie śpiewają. Tu persony spuszczają się z nieba, inne wychodzą z ziemi. Raptem otwiera się drzewo, wyskakuje z niego osoba cała w klejnotach z utrefionym włosem i śpiewa jak anioł.”
Wyskakującego z drzewa anioła Sienkiewicz już sobie darował, by bardziej nie szokować słuchaczek, poza tym jednak zaczerpnął ze źródła obficie, znakomicie przy tym eksponując „okropne piekło”. Jego wszakże wyłączną własnością jest to, co najważniejsze – pointa opowieści pana Michała, wyjaśniająca, że teatr, nawet gdy na diabelstwo wygląda, ze swej istoty diabelstwem nie jest. Można ją nazwać „laudańską definicją teatru”:
„to wszystko udane, nie prawdziwe, i przeżegnawszy, nie znika. Nie masz w tym sprawy złego ducha, jeno ludzka przemyślność.”
Prawdę powiedziawszy, podczas oglądania co niektórych spektakli czy widowisk współczesnych ręka aż świerzbi, by sprawdzić… Lepiej się jednak powstrzymać, bo a nuż zniknie naprawdę i co wtedy? Znajomością Sienkiewicza się nie wytłumaczymy.
Życzę Państwu w Nowym Roku wielu teatralnych radości.