Listopad, w dodatku dwudziesty dziewiąty. „A polećmy kraj i siebie tej Salomei na niebie, której święto nam przypada w przedostatnim listopada” – pointował Juliusz Słowacki barokowy z ducha, a romantyczny natchnieniem dramat Sen srebrny Salomei (1844), przywołując w uroczystym toaście nie tylko imię ukochanej matki (nadane głównej bohaterce), ale także dzień wybuchu powstania listopadowego. Warszawska noc podchorążych i jej dalekosiężne konsekwencje żywo zajmowały również Stanisława Wyspiańskiego, gdy pisał Noc listopadową, Warszawiankę i Lelewela. „Listopad to dla Polski niebezpieczna pora?” – pyta w pierwszym z tych utworów Wielki Książę Konstanty, słysząc w odpowiedzi: „Znacząca. […] Tak teraz jest listopad – więc baczne mam słuchy. Jest to pora, gdy idą między żywych duchy – i razem się bratają”. Nie mniej znacząca jest i osoba książęcego rozmówcy – to Henryk Mackrott, agent policji tajnej Królestwa Polskiego, sprzedajny arcyszpieg, godzien pogardy (karierę zaczął od donoszenia na szkolnych kolegów), ale i wysłuchania też wart… Śladami Nocy listopadowej możemy obecnie wędrować przez zjawiskowo mroczne Łazienki, uczestnicząc w plenerowym spektaklu, wyreżyserowanym przez Leszka Zdunia, ze scenografią Marka Chowańca i muzyką Rafała Odrobiny. W roli Wysockiego zobaczymy Marcina Przybylskiego, Wielkiego Księcia gra Szymon Kuśmider, Joannę – Lidia Sadowa, Kurutę – Marcin Kwaśny, Makrota – Maciej Maciejewski, Chłopickiego – Jarosław Gajewski. Od Podchorążówki do Pałacu, potem pod pomnik króla Jana III, znów do Pałacu i wreszcie do Teatru na Wodzie – ot, spacer teatralny, polski, znaczący…
Czy macie Państwo długi? Już słyszę odpowiedź – panie, a kto ich dziś nie ma? Czyli wszystko normalnie – w życiu jak w teatrze. W XIX stuleciu dla dyrektorów polskich scen od Wielkopolski po Kijowszczyznę długi były sprawą codzienną, co nie znaczy obojętną. Szczególnie dotkliwie odczuwały brak gotówki liczne zespoły wędrowne, skazane na dochody tyleż nieregularne, co niepewne. W każdej odwiedzanej miejscowości musiały przecież wynająć salę (nieraz stajnię po prostu) i mieszkanie, często zbudować prowizoryczną scenę – wszystko to przeważnie na kredyt, z nadzieją na zarobki z mających się dopiero odbyć przedstawień. A jeżeli zawiodła publiczność bądź inne okoliczności? Jan Nepomucen Kamiński, około 1805 roku „dla poratowania kasy” odwiedzający z zespołem teatru w Kamieńcu Podolskim okoliczne jarmarki, popadł na przykład w tarapaty z powodu złej pogody:
„zajeżdżamy po długiej podróży do karczmy, do Żyda. Tymczasem deszcz leje jak z rynny – jeden, drugi, trzeci dzień, my siedzimy, Żyd dla nas wszystkich gotuje, jemy, pijemy, ja dzień w dzień moich aktorów ról wyuczam, bo miałem między nimi i takich, którzy role kobiece grywać musieli – ale deszcz nie przestaje. Nareszcie rozsyłam ja po okolicznych dworach afisze, które zawsze już miałem przygotowane, zapraszam na ten i na ten dzień, robię próbę po próbie, wszyscy dobrze role umieją, przychodzi wieczór, nie ma nikogo! – Masz diabła, pomyślałem sobie, Żyd za mną chodzi, w głowę się skrobie i już mało gwałtu nie krzyczy. – Co to będzie? Nareszcie koło północy przyjechało kilku szlachciców, przychodzą, no grajże tu, lecz przecież opatrzyli całą moją niedolę i jeden z nich pożyczył mi na rewers 40 dukatów. Zapłaciłem Żydowi i pojechałem w inne miasto”.
Nie zawsze kłopoty kończyły się tak dobrze, zwłaszcza na Ziemiach Zabranych, gdzie rosyjskie władze policyjne nie zezwalały aktorom na dalszą podróż bez uregulowania wszelkich należności, zadłużony zespół był więc praktycznie zaaresztowany. W styczniu 1839 r. Seweryn Malinowski, znakomity aktor, dyrektor teatru w Żytomierzu, który wybrał się na gościnne występy do Dubna, na jarmark Trzejkrólewiecki, poniósł z nieznanych bliżej przyczyn takie straty, że musiał po kryjomu uchodzić z miasta, pozostawiając zespół, aby móc go potem wykupić z „niewoli”.
Na umorzenie długu, choćby niewielkiego, raczej nie można było liczyć, i to nie tylko na wschodzie. Przekonał się o tym wędrowny antreprener Tomasz Andrzej Chełchowski, który odwiedził Kalisz na zachodniej granicy Królestwa Polskiego, gdy zaś wyjechał, władze ścigały go swego rodzaju listem gończym. Druczek, zachowany w zbiorach warszawskiego Muzeum Teatralnego, to rzadki dokument aktorskiej biedy:
„Naczelnik powiatu gostyńskiego w Kutnie dnia 12/24 maja 1860 r. nr 11713. Do burmistrza miasta Kutna.
Chełchowski dyrektor teatrów prowincjonalnych dłużny jest kasie miasta Kalisza r[ubli] s[rebrem] 30 z dzierżawy teatru za rok 1858. Wskutek przeto reskryptu Rządu Gubernialnego warszawskiego z dnia 8/20 kwietnia r. b. nr 104614/24929, zalecam burmistrzowi, aby za przybyciem trupy pomienionego Chełchowskiego celem przedstawienia reprezentacyj, wyegzekwował od niego rzeczoną należność i takową franco kasie miasta Kalisza odesłał, przy złożeniu mi o tym raportu.
Przy czym uprzedzam burmistrza, że w razie utajenia pobytu Chełchowskiego, zaregulowana będzie do burmistrza odpowiedzialność.
Radca kollegialny ADAMSKI.”
Wiele hałasu o nic, można by rzec, zważywszy, że owych 30 rubli było kwotą w istocie drobną, rubla kosztować mógł teatralny bilet na miejsce siedzące, i to niekoniecznie w loży. Postraszony urzędowo burmistrz Kutna nie miał zresztą szans na wywiązanie się z polecenia. Chełchowski już od połowy 1859 r. był dyrektorem teatru w Kownie (ponad siedemset kilometrów od Kalisza), skąd wyjeżdżał co najwyżej do Suwałk. Wątpliwe, czy w ogóle wiedział o „pościgu” – a w styczniu lub lutym 1861 r. zmarł. Co jest sposobem na pozbycie się długów radykalnym i ostatecznym, ale dlatego właśnie niespecjalnie zalecanym. To już lepiej doczekać czasów wszelakiej obfitości – czego i Państwu najuprzejmiej życzę.