
1.
Nie znalazłem dotąd żadnego komentarza po ogłoszeniu 3 czerwca 2023 werdyktu 47. Opolskich Konfrontacji Teatralnych, od ośmiu lat połączonych z ministerialnym konkursem na Inscenizacje Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka żywa”. Jury nie przyznało głównej nagrody, uhonorowało zaś minimalistyczną realizację Snu srebrnego Salomei Juliusza Słowackiego z Legnicy i parodystyczną adaptację powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza Znachor z Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Powieść ta z pewnością do klasyki narodowej nie należy, ale na bezrybiu i rak ryba, ponieważ jurorzy mieli jeszcze do dyspozycji tylko pantomimiczną, więc, jak rozumiem, bez słów, realizację Ballad i romansów Adama Mickiewicza, jako pozostałość po Roku Romantyzmu. Za klasykę uznano też wypreparowane poniekąd z twórczości Tadeusza Różewicza wiejskie obrzędy, pieśni i tańce mające sugerować chłopski rodowód jego matki, jak wiadomo będącej Żydówką, a przygotowane w 2021 w ramach obchodów stulecia narodzin poety. Zważywszy, że triumfatorem poprzedniej edycji opolskiego festiwalu było lalkowe przedstawienie Balladyny dla szkół, festiwal i konkurs przeżywają wyraźny kryzys, który na dodatek się pogłębia. Po prostu teatry, nawet obie sceny narodowe bezpośrednio podlegające Ministerstwu Kultury, demonstracyjnie nie chcą bądź nie umieją grać rodzimej klasyki. Nikt nie zamierza jednak o tym podyskutować ani nie chce wyciągać wniosków z tej sytuacji, a należałoby może zmienić regulamin konkursu albo po prostu go zlikwidować, skoro zakończył się całkowitą klęską jego idei.
2.
Pretekstem, nieco wątpliwym, do ogłoszenia przez Sejm 2023 Rokiem Aleksandra Fredry stała się przypadająca 20 czerwca dwieście trzydziesta, więc bynajmniej nie okrągła, rocznica jego urodzin. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego szczodrze jednak wsparło wiele instytucji przygotowujących okolicznościowe przedsięwzięcia, a samo ogłosiło konkurs na wystawienie dramatów Fredry, ponieważ oczywiście coraz rzadziej pojawiają się one na scenach, jak cała narodowa klasyka. Jedynie Teatr Klasyki Polskiej, powstały jako inicjatywa grupy aktorów, a w marcu przekształcony w państwową instytucję, pomiędzy 5 a 7 czerwca zaprezentował w warszawskich Łazienkach aż trzy sztuki Fredry, będące już w jego repertuarze. W Starej Oranżerii zagrał Dożywocie i Zemstę, natomiast w plenerze na tle Ermitażu – Śluby panieńskie. Teatr Klasyki jeszcze w tym roku ma również wystawić Wychowankę i adaptację pamiętnika Trzy po trzy.
W Bibliotece Narodowej w Warszawie otwarto wystawę Hrabia Fredro,prezentującą,obok rękopisów i druków, pamiątki ze zbiorów rodziny Szeptyckich. Państwowy Instytut Wydawniczy opublikował w czterech tomach wybrane Komedie oraz Trzy po trzy. „Teologia Polityczna” przygotowała monograficzną edycję o Fredrze. A to bynajmniej nie koniec. Jesienią w Muzeum Teatralnym będzie otwarta wielka wystawa ukazująca dzieje sceniczne komedii Fredry. Dla Telewizji Polskiej nakręcony zostanie trzyodcinkowy film dokumentalny. Odbędzie się też sesja naukowa Fredro żywy.
Aż trudno uwierzyć, że wszystkie te przedsięwzięcia uruchomił jeden człowiek, na co dzień żyjący na lubelskiej wsi i uprawiający w ogromnym gospodarstwie kalafiory i brokuły – Maciej Szeptycki. Służą one realizacji w gruncie rzeczy raczej niedorzecznej idei zbudowania na tle ruin pałacu w Łaszczowie pod Zamościem Domu Komedii i powołania w nim muzeum Fredry oraz teatru. Fredro nigdy nie był w Łaszczowie, a lokalna społeczność wiejska nie zapełni widowni na spektaklach. Ponieważ obecny minister kultury chętnie tworzy muzea, więc Szeptycki słusznie uznał, że jest odpowiednia koniunktura, by zdobyć fundusze na wzniesienie i utrzymanie Domu Komedii. Dziesięć lat temu, gdy pod rządami Platformy Obywatelskiej usiłował zorganizować dwieście dwudziestą rocznicę urodzin Fredry i przy tej okazji uzyskać wsparcie dla Domu Komedii, poniósł porażkę. Teraz 20 czerwca Anna Kuligowska-Korzeniewska, prezentowana jako najwybitniejsza znawczyni twórczości Fredry, choć nie poświęciła mu nawet jednej rozprawy, wmurowała już kamień węgielny na placu budowy Domu Komedii.
3.
Przez cały czerwiec dość niemrawo toczyła się w polskich mediach dyskusja wokół odwołania premiery spektaklu Krystiana Lupy w genewskim teatrze. 28 czerwca podsumował ją felietonista portalu teatralny.pl w, jak zawsze nazbyt długim, tekście zatytułowanym niczym poemat Juliusza Słowackiego: W Szwajcarii. Z grubsza rzecz biorąc zarzucił on lewicowym twórcom młodego pokolenia, że usiłują wraz z prawicą zaszczuć blisko osiemdziesięcioletniego Lupę i zniszczyć jego dorobek, wymazując go z historii polskiego teatru. Oskarżycielski ton felietonu wywoływał konsternację, ponieważ jego autor sam jeszcze niedawno bez skrupułów uczestniczył w środowiskowych nagonkach, a kontrowersje wokół zachowań Lupy były formułowane powściągliwie i wiele drastycznych elementów przemilczano ze względu na jego pozycję i wiek. Debata toczyła się głównie w mediach społecznościowych, czyli poza oficjalnym nurtem. Prowadzona była celowo na manowce, jak w wywiadzie udzielonym przez Lupę „Gazecie Wyborczej”, albo z premedytacją tłumiona. Wreszcie dyskurs ocenzurowano, gdyż pomijano niektóre głosy. Żaden dziennikarz jak dotąd nie zapytał o doświadczenia ze współpracy z Lupą aktorskiego i technicznego zespołu Starego Teatru w Krakowie, z którym był on najdłużej związany, już od roku 1977. W ogóle nie dostrzeżono, iż od pewnego czasu Lupa ma w Polsce możliwość reżyserowania tylko w teatrach niższej, niż zwykł wcześniej pracować, rangi, takich jak Powszechny z Warszawy, zdominowany przez aktorów do niedawna bydgoskich, czy Powszechny z Łodzi, gdzie Imagine sąsiaduje w repertuarze z farsami. Jeszcze kilka sezonów temu, w szczytowym okresie swej kariery, Lupa wystawiał przecież wyłącznie na czołowych scenach, często z wybitnymi aktorami. Z kolei nikt z prawicy nie przypomniał politycznych i społecznych sądów wypowiadanych przez Lupę, chociaż by go pogrążyły i skompromitowały. Bronisław Wildstein zaś, jako wpływowy publicysta prawicowy nawet w swym dramacie Komedianci kwestionujący walkę z przemocą i wykorzystywaniem seksualnym w teatrze, w felietonie Pożeranie Lupy opublikowanym w „Sieciach” z żalem dowodził, że ten wybitny reżyser stał się ofiarą wyznawanej przez siebie i propagowanej w spektaklach ideologii.
Bilansu strat i spustoszeń spowodowanych w polskim teatrze przez zajmowanie przez Lupę dominującej pozycji po roku 1989 nikt dotąd nie przeprowadził, ale trzeba go w końcu dokonać. Sugerowanie, że nie wolno tego czynić, nie powinno powstrzymać krytycznej refleksji i formułowania ocen. Część środowiska po prostu, jak zwykle, usiłuje uniemożliwić niewygodną dla siebie i Lupy debatę.
4.
29 czerwca Artur Bazak przejął wreszcie z rąk Kaliny Cyz kierowanie kanałem TVP Kultura. Cyzowa pozostała jednak nadal szefową Teatru Telewizji pomimo fatalnego bilansu jego kolejnego już sezonu, jakiego słusznie dokonano po festiwalu „Dwa teatry” w Zamościu. Czyżby w Telewizji Polskiej już nikomu nie zależało na utrzymaniu w niej teatru na przyzwoitym poziomie? Zapowiedź transmitowania spektakli teatralnych ze studia na żywo – po kompletnym niesprawdzeniu się tej formuły w trakcie ostatnich prób – jest świadectwem całkowitej bezradności i dezorientacji obecnego zarządu.
5.
30 czerwca ogłoszono laureatów 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Konkurs ten stworzył jeszcze Kazimierz Dejmek jako minister kultury, aby doprowadzić do odrodzenia rodzimego dramatopisarstwa. Monopol na jego organizowanie i prowadzenie z nieznanych powodów uzyskał blisko trzydzieści lat temu Jacek Sieradzki, do lutego zarazem redaktor naczelny „Dialogu”, mającego polskie sztuki drukować i komentować. Na czele jury drugiego stopnia stanęła w tym roku Anna Wieczur, bodaj ostatnia reżyserka uprawiająca teatr oparty na dramatach, na przekór powszechnej tendencji do ich dekonstruowania albo wystawiania scenariuszy postdramatycznych.
Grand Prix zdobył spektakl Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję z Teatru Łaźnia Nowa w krakowskiej Nowej Hucie. Oparty on jest na dzienniku, jaki prowadził w trakcie agonii swego ojca dramatopisarz Mateusz Pakuła, domagający się legalizacji eutanazji i zarzucający Kościołowi katolickiemu, że korzystając ze swoich wpływów, to uniemożliwia. I nagrodę uzyskało libretto musicalu 1989 wystawionego przez Teatr im. Słowackiego w Krakowie, ukazującego w sposób tendencyjny, bo zgodny z narracją lewicowo-liberalną, przejęcie władzy w Polsce z rąk komunistów przez działaczy ruchu „Solidarność”. Nagrodę za adaptację tekstu niescenicznego przyznano zaś Michałowi Kmiecikowi, który przysposobił dla Teatru im. Żeromskiego w Kielcach powieść Jacka Dehnela Ale z naszymi umarłymi, obrazującą nekrofilię polityczną rodzimej prawicy z perspektywy dwóch homoseksualistów, a potraktowaną jako satyrę na zachowania władz i mediów w czasie pandemii COVID-u.
Nie dość, że kolejny raz nie uhonorowano żadnego wybitnego, bądź przynajmniej znaczącego dramatu, to nagrodzono niemal wyłącznie teatry, których dyrektorzy mieli konflikty z rządzącą partią Prawo i Sprawiedliwość. Jej działacze usiłowali bowiem w Krakowie udowodnić nadużycia finansowe Bartoszowi Szydłowskiemu z Łaźni i odwołać Krzysztofa Głuchowskiego ze stanowiska dyrektora Teatru im. Słowackiego, w Kielcach zaś domagali się od Michała Kotańskiego zdjęcia z afisza bluźnierczego spektaklu, w którym z krypty wawelskiej wychodzą trupy Lecha i Marii Kaczyńskich. Odbierając wielotysięczne nagrody ufundowane przez Ministerstwo Kultury, dyrektorzy ci nie ukrywali swych przekonań politycznych. Jeden z nich miał podkreślić, że prześladowane środowisko teatralne musi jeszcze tylko wytrwać trzy miesiące do październikowych wyborów, aby odzyskać władzę, pieniądze i wolność. Czyich rządów przejawem był w takim razie werdykt jury?