Pomimo świadomości istnienia ciemnych stron historii Ukrainy gotów jestem, jak wiele osób z mojego pokolenia, kolejny raz popierać jej walkę o niepodległość. Niewątpliwie uformowały mnie w znacznym stopniu postulaty Jerzego Giedroycia, redaktora paryskiej „Kultury”, dotyczące relacji suwerennej Polski nie tylko z Ukrainą, ale też z Litwą, Białorusią, no i z Rosją, po przewidywanym rozpadzie Związku Sowieckiego. Na moje nastawienie wpływ miała dodatkowo eseistyka Jerzego Stempowskiego, drukowana na ogół w „Kulturze” i zebrana w 1993 przez Andrzeja Stanisława Kowalczyka w tomie W dolinie Dniestru. Listy o Ukrainie. Ponadto mój dziadek, który w czerwcu 1914 ukończył Szkołę Przemysłu Drzewnego w Kołomyi za panowania cesarza Franza Josepha, uczył się obok polskiego języka ruskiego. Kiedy więc walczył w armii austriackiej, a potem w polskiej na terenie Galicji Wschodniej, był wyznaczany do prowadzenia rozmów z ukraińskimi chłopami.
Na dokonaną w 2014 przez Rosję aneksję Krymu zareagowałem więc opublikowanym w majowym „Teatrze” felietonem. W tym samym czasie Jan Klata zaprezentował inscenizację Termopil polskich Tadeusza Micińskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Bartosz Porczyk grał w niej Kniazia Potiomkina w sportowym dresie i podkoszulku w barwach biało-niebiesko-czerwonych, bo obdarzonego cechami Władimira Putina. Jako bezwzględny realizator polityki imperialnej Rosji ów Potiomkin, skądinąd zgodnie z tekstem Micińskiego, dokonywał w 1783 na polecenie carycy przyłączenia Krymu. W kręgach lewicowych zarzucono wtedy Klacie rusofobię, a jego spektakl nie doczekał się zaplanowanej przed premierą prezentacji w Moskwie.
W 2014 w Na Krymie i na Ukrainie przywoływałem Winnicę jako miasto, w którym w 1988 przebywałem, a gdzie w trakcie Wielkiej Wojny i rewolucji bolszewickiej w Rosji działał Stanisław Stempowski, ojciec Jerzego, jako minister rolnictwa i zdrowia w rządzie Ukraińskiej Republiki Ludowej. Na dworcu kolejowym w Winnicy doszło też do utrwalonego na filmie spotkania Józefa Piłsudskiego z Semenem Petlurą w 1920 w okresie wspólnie prowadzonej przez Polskę i Ukrainę wojny z bolszewicką Rosją.
Gdy jednak 24 lutego Rosja rozpoczęła wojnę z Ukrainą lakoniczna wiadomość o zbombardowaniu lotniska w Iwano-Frankiwsku sprawiła, że skupiłem się na tym mieście nazywającym się do 1944 Stanisławów. Było to właściwie rodzinne miasto Michała Weicherta, żydowskiego reżysera i pisarza urodzonego w 1890 w pobliskich Podhajcach. Natomiast dwa miesiące temu przy okazji prowadzenia kwerendy nawiązałem kontakt z Olgą Ciwkacz, ukraińską uczoną z działającego w Iwano-Frankiwsku Uniwersytetu Przykarpackiego im. Wasyla Stefanyka i autorką historii teatru zarówno polskiego, jak i żydowskiego w Stanisławowie. W mieście tym od 1919 działało Towarzystwo Muzyczno-Dramatyczne im. Abrahama Goldfadena. Współpracował z nim, jak ustaliła Ciwkacz, pomiędzy 1926 a wyjazdem do Nowego Jorku w 1931 najwybitniejszy, obok Weicherta, reżyser jidyszowy w Polsce Dawid Herman, który w 1920 przygotował z zespołem Trupy Wileńskiej prapremierę Dybuka Szymona An-skiego w Warszawie.
Z kolei w 1933 polska aktorka Zuzanna Łozińska otworzyła w Stanisławowie Teatr im. Stanisława Moniuszki, który przetrwał do 1939. Pamiętam, że materiały do dziejów teatru w Stanisławowie gromadził Maciej Nowak, przymierzając się do pisania jego monografii. Natomiast opublikowana po ukraińsku podobna książka Ciwkacz od kilku lat czeka na przetłumaczenie i wydanie w Polsce. Jeszcze bardziej potrzebna jest historia teatru ukraińskiego, zwanego niegdyś w Polsce małoruskim. Nasza wiedza o związkach polsko-ukraińskich na gruncie teatru jest dotąd znikoma. W ubiegłym roku udało się nadrobić zaledwie jedną zaległość w tym zakresie, bo wydane zostały Pisma teatralne Łesia Kurbasa, największego reżysera ukraińskiego zamordowanego w 1937 przez sowieckich komunistów.
Olga Ciwkacz w grudniu minionego roku w internetowym liście zaznaczyła, że nie może mi udostępnić jakichkolwiek swych ustaleń, ponieważ notatki zostawiła w Iwano-Frankiwsku, a do marca będzie mieszkać u synów w Kijowie. Kiedy tydzień temu rozpoczęły się ataki armii rosyjskiej na oba te miasta zacząłem się zastanawiać, gdzie moja korespondentka obecnie przebywa i pomyślałem, że najlepiej byłoby, aby znalazła się wraz z tysiącami uchodźców w Polsce, gdzie ma zapewne wielu znajomych. Przypuszczam jednak, że pozostaje w Kijowie.
Miasto to odegrało niemałą rolę w historii polskiego teatru. Było jednym z ośrodków, w którym krystalizował się teatr niepodległej Polski, skądinąd pod wpływem doświadczeń zebranych w Rosji w Moskiewskim Teatrze Artystycznym. Dość, że właśnie w Kijowie pomiędzy lutym 1916 a grudniem 1917 Stanisława Wysocka prowadziła w pałacyku przy ulicy Krugło-Uniwersyteckiej „Studya”. Z kolei Juliusz Osterwa po odejściu z teatru Franciszka Rychłowskiego od kwietnia do czerwca 1918 w Klubie Polskim „Ogniwo” współtworzył zespół, przygotowując, jak świadczy Raptularz kijowski, grunt pod założenie w Warszawie Reduty. Śladem literackim tych poszukiwań jest wydane w 1963 wspomnienie Jarosława Iwaszkiewicza Stanisława Wysocka i jej kijowski teatr „Studya”. Po ponad dziesięciu latach, w trakcie wizyty w Kijowie w 1974, Iwaszkiewicz napisał wiersz Krągło-Uniwersytecka, który zaczyna się od strofy:
Tu szła Wysocka. Wyprężona
Stąpała z wolna, krótkowzroczna.
Jej duża stopa ogumiona
Spod krótkiej sukni zbyt widoczna.
Zakończenie działalności „Studyów” nastąpiło w rezultacie oblężenia Kijowa prowadzonego przez bolszewików przybyłych z Rosji i usiłujących pokonać petlurowców broniących niepodległej Ukrainy. „Zdobycie Kijowa przez Armię Czerwoną w styczniu roku 1918 i walki, podczas których sam gmach doznał zasadniczego uszkodzenia (pocisk utkwił w suficie głównej sali i wyrwał wielką dziurę w dachu, przez która wpadał na salę śnieg i deszcz) dobiły ostatecznie teatr”. A potem, jak dodawał Iwaszkiewicz, nastąpiło jeszcze zarekwirowanie „teatru przez władze radzieckie”.
Po stu czterech latach Rosjanie usiłujący odbudować sowieckie imperium znowu oblegają i bombardują Kijów, w którym bronią się Ukraińcy. W aktach solidarności z nimi w wielu teatrach polscy aktorzy, w ostatnich latach protestujący z wielu co najmniej wątpliwych powodów, po spektaklach wychodzą na scenę z żółto-niebieskimi flagami i odczytują rezolucje potępiające rosyjskiego agresora. Pozostaje mieć nadzieję, że wojna Rosji z Ukraińcami mająca przywrócić jej dominację w całej Europie Środkowo-Wschodniej doprowadzi też twórców teatru do rewizji ich stosunku do rodzimej historii i tradycji literackiej czy teatralnej. Również do tej, po 1989 uporczywie eliminowanej z inscenizacji Dziadów Adama Mickiewicza, pod pretekstem walki z jakoby anachroniczną i bezzasadną rusofobią.
P.S. Już po opublikowaniu felietonu otrzymałem list od Olgi Ciwkacz z wiadomością, że po wybuchu wojny dotarła poprzez Słowację do Polski i przebywa w Warszawie.