Cisza, reżyseria Michał Zadara, Muzeum Powstania Warszawskiego.
Michał Zadara po raz drugi wyreżyserował spektakl w Muzeum Powstania Warszawskiego. Cisza inspirowana jest między innymi cyklem wywiadów Krzysztofa Kąkolewskiego Co u pana słychać? (1973), przeprowadzonych przez polskiego dziennikarza z nazistami, którzy uniknęli odpowiedzialności za zbrodnie ludobójstwa. Był między nimi Heinz Reinefarth, podczas Powstania Warszawskiego odpowiedzialny za rzeź Woli, a także za działania na Powiślu, Starym Mieście i Czerniakowie. Podległe mu oddziały zabijały cywilów, w tym dzieci, kobiety, jeńców i rannych, unicestwiając około pięćdziesięciu tysięcy warszawiaków. Rzecz bez precedensu nawet w dziejach drugiej wojny światowej.
Pierwszą część spektaklu stanowi wykład, wygłaszany przez Barbarę Wysocką, dotyczący kwestii prawnych i ścigania zbrodni przeciw ludzkości. Druga część jest niema. W miejsce odegrania rozmowy Kąkolewskiego (Rafał Stachowiak) z Reinefarthem (Jacek Poniedziałek) reżyser proponuje scenę pozbawioną wszelkich dźwięków, ilustrującą jedynie strach i uniki nazisty oraz podległej mu biuralistki (Wysocka). Bo, jak twierdzi w wywiadach Zadara, tylko cisza może komentować ludobójstwo. Żadne słowa nie są tu odpowiednie.
W wykładzie aktorka zaledwie wspomina, że pojęcie zbrodni przeciw ludzkości w sensie prawnym zaistniało w 1946 roku za sprawą polskiego prawnika żydowskiego pochodzenia Rafała Lemkina, twórcy określenia, pracującego wtedy w Stanach Zjednoczonych. Dzięki Lemkinowi użyto go w akcie oskarżenia sformułowanym w procesie norymberskim i wprowadzono w międzynarodowy obieg. Jednak rzeczywiście podczas procesów Adolfa Eichmanna w Jerozolimie i załogi obozu Auschwitz-Birkenau we Frankfurcie, czołowych obok Norymbergi dla osądzenia hitlerowskich zbrodni, posługiwano się nie do końca adekwatnymi kategoriami, co utrudniało przeprowadzenie dowodu.
Niemieckim przestępcom wiele ułatwiła zimna wojna, rozpoczęta w 1947 roku, która odwróciła niedawne sojusze – spowodowana zachowaniem Rosjan na terenach podległych – co nie do końca wybrzmiewa w wykładzie. Amerykanie, by podbić kosmos, zatrudnili u siebie nazistowskich naukowców. Podczas procesu we Frankfurcie posługiwano się argumentem, że zeznania świadków przybyłych zza żelaznej kurtyny są politycznie inspirowane i dlatego tak obciążające. Przede wszystkim jednak ludzie ścigający nazistów walczyli z potężnym oporem społecznym. Zbrodniarze bronili swoich interesów, a niemiecka opinia zazwyczaj brała ich stronę. Losy prokuratora Fritza Bauera, o którym wspomina aktorka, inspiratora porwania Adolfa Eichmanna i spirytus movens procesu we Frankfurcie, który zdając sobie sprawę z tego oporu, podjął walkę z nazistami, a poniekąd z niemieckim państwem i społeczeństwem, są tego dowodem.
Sam Reinefarth – to już wiedza spoza spektaklu – początkowo zagrożony ekstradycją do Polski, ocalał dzięki temu, że powołano go na świadka procesu w Norymberdze. Sam był sądzony w Hamburgu, gdzie po dwudziestu latach został uniewinniony. Północne landy, w których osiadł, były zagłębiem, gdzie byli naziści piastowali wysokie stanowiska, co najwyraźniej nie pozostało bez wpływu na czas trwania i wynik procesu. Jak twierdzi Philipp Marti, szwajcarski biograf Reinefartha, w 1947 roku rozpoczął on współpracę z amerykańskim wywiadem. Po kilku latach ją zakończono, ale chroniło to generała SS przed ekstradycją do Polski, która o to występowała, bo znał wrażliwe dane. Wkrótce został burmistrzem Westerlandu na wyspie Sylt (1951-1967), sprawnym i chwalonym przez mieszkańców, a potem posłem do Landtagu. W 1957 roku we wschodnich Niemczech powstał dokument o jego zbrodniach, ale to w niczym mu nie przeszkodziło. Rozpoczął praktykę adwokacką, był szanowanym obywatelem.
Reinefarth przechytrzył wszystkich, nawet amerykański wywiad. Zdając sobie sprawę z sytuacji, walczył o własne życie na kolejnych etapach, wykazując się elastycznością i kłamiąc jak z nut, także podczas rozmowy z polskim dziennikarzem (jedynie w tym sensie rozumiem jej pominięcie, bez wiedzy o odkryciach szwajcarskiego biografa, a tej brakuje w spektaklu, mogła być myląca dla widzów). Kąkolewski, który przybył dobrze przygotowany i wyposażony w dokumenty, mógł tylko zapewnić nazistę, że nad Wisłą pamiętają jego zbrodnie. Reinefarth nie musiał się go obawiać, bał się jedynie płatnego mordercy, który mógł się pojawić na wyspie Sylt, a kiedyś zapewne prokuratora Bauera, ale ten od kilku lat nie żył. Tak naprawdę bohaterem tej rozmowy jest polski dziennikarz, który znajduje się na straconych pozycjach, a mimo to podejmuje swoje zadanie. Niewiele może zrobić, bo reprezentuje słabe i zależne od ZSRR państwo, ale nie schodzi z drogi bandycie. To łączy go z Rafałem Lemkinem i Fritzem Bauerem. „Odkąd uznałem, że niszczenie grup ludności jest zbrodnią, nie mogłem zaznać spokoju. Nie mogłem też przestać o tym myśleć.” – napisał Lemkin we wstępie do własnej autobiografii. Niepokój, któremu sporo zawdzięczamy. Podobny powodował Bauerem, niemieckim prokuratorem żydowskiego pochodzenia, który w 1933 roku trafił do obozu koncentracyjnego, więc dobrze wiedział, dlaczego trzeba ścigać nazistów.
Cisza Reżyseria: Michał Zadara; scenariusz: Instytut Prawa Performatywnego (Milena Kuchnia, Filip Płuciennik, Hanna Stacewicz, Barbara Wysocka, Michał Zadara, Weronika Zajkowska); scenografia: Robert Rumas; kostiumy: Daria Krawczyk; realizacja dźwięku i wideo: Tomasz Jóźwin. Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie, premiera 1 sierpnia 2023.