fot. Edgar de Poray
Instrukcja dla pań sprzątających według opowiadań Lucii Berlin, reżyseria Olga Ciężkowska, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu.
Co wyzwala, rozpoczyna opowieść? Często przypadek, dla którego trzeba znaleźć odpowiednią metodę. Za większością niesamowitych historii w mniejszym lub w większym stopniu stoi przedziwny splot okoliczności: ktoś o czymś gdzieś pomyślał, ni z tego, ni z owego wpadł na jakiś pomysł, omyłkowo coś odkrył, niespodziewanie coś gdzieś usłyszał bądź zobaczył. Najpierw jest więc przebłysk, dziwny traf, a rozwiązanie czy forma znajduje się później. Podobną perspektywę przyjmuje Olga Ciężkowska, reżyserka najnowszego spektaklu wystawionego w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu: już na samym początku Instrukcji dla pań sprzątających, powstałych na podstawie opowiadań Lucii Berlin, przewrotnie dowartościowuje przypadek. W pierwszej scenie dowiadujemy się bowiem, że mężczyzna w kowbojskim kapeluszu, leżący na wznak na podłodze, przykuwający uwagę widza, „mógł być głównym bohaterem, ale umarł”.
Jeśli więc nie o mężczyźnie, to o kim będzie przedstawienie? – mógłby pomyśleć zaintrygowany czy nawet zaniepokojony odbiorca. Jeśli jednak, przychodząc na spektakl, choć trochę zaznajomiłby się z twórczością amerykańskiej pisarki, trafnie podałby dobrą odpowiedź – o kobietach! To o nich Berlin pisała opowiadania, bazując w dużej mierze na własnych życiowych doświadczeniach. Z tego też powodu reżyserka i Martyna Wawrzyniak, odpowiedzialna za adaptację i dramaturgię, wprowadziły do widowiska sceniczne alter ego samej pisarki – mowa o Lucii, postaci, w którą wciela się Cecylia Caban. Bohaterka, inspirowana narratorką Punktu widzenia, jednego z krótkich utworów prozatorskich Berlin, poznaje w pralni Henriettę (Judyta Paradzińska), o której – jak się dowiadujemy – będziemy chcieli słuchać tylko dlatego, że „szczegóły z życia tej kobiety […] spisane są w trzeciej osobie”. Henrietta, bardzo samotna, prowadząca monotonne, uregulowane życie, towarzyszy Lucii przez cały spektakl. Otwierająca i zamykająca scena zdają się ponadto sugerować, że wszystko, co dzieje się w widowisku, rozgrywa się wyłącznie w głowie lub w opowieści bohaterki-pisarki: to, co ukazuje w swoich opowiadaniach, materializuje się przed widzem w formie rozmaitych interakcji między protagonistami. Raz wpisane są one w serialowe, melodramatyczne konwencje, innym razem zostają ujęte przy użyciu westernowych czy paradokumentalnych form, a kiedy indziej poprowadzono je z myślą o realistycznym ukazywaniu psychologii postaci. Pomysł tak otwartego eksponowania na scenie alter ego pisarki wydaje się uzasadniony, zważywszy na to, że Berlin w swojej twórczości ochoczo czerpała z własnych doświadczeń, uprawiając tzw. autofikcję – twórczość, dla której znamienne jest czynienie przez autora bądź autorkę własnego życia tematem i zarazem obszarem uprawianej literatury. Twórcy podwójnie dowartościowują więc samą Berlin (zwłaszcza w kontekście osiągnięć feminizmu), gdyż tematem przedstawienia czynią nie tyle losy postaci wykreowanych przez amerykańską pisarkę, ile ją samą i jej artystyczne wybory. Pod tym względem Instrukcje… nie bez powodu mogą przywodzić na myśl Biegunów Olgi Tokarczuk w reżyserii Michała Zadary z repertuaru Teatru Powszechnego w Warszawie. W jakże udanej scenicznej adaptacji nagradzanej powieści pojawia się przecież postać autorki, niby tylko biernie obserwującej pozostałych protagonistów, a jednak wyraźnie determinującej ich losy.
fot. Edgar de Poray
O kim więc, poza samą pisarką, opowiadają Ciężkowska i Wawrzyniak? Przede wszystkim o kobietach, których życie nie wydaje się źródłem inspiracji do tworzenia opowiadań, spektakli czy filmów – mowa m.in. o samotnych matkach, sprzątaczkach, pielęgniarkach czy salowych. Na opolskiej scenie obserwujemy bohaterów próbujących poradzić sobie z nieznośną monotonią codzienności – pracą, obowiązkami i przeciwnościami. Jak? Na różne sposoby. Tytułowe panie sprzątające (Monika Stanek, Karolina Kuklińska, Magdalena Maścianica) odgrywają wobec klientów określone role („Nauczyłam się od razu mówić paniom, że mój mąż alkoholik niedawno umarł i zostawił mnie z czwórką dzieci”); Carlotta (Maścianica), walcząca z problemem alkoholowym, całe swoje życie, nie tylko pracę, uczyniła planem filmowym – ukrywając własne uzależnienie, gra przed innymi kogoś, kim nie jest: gdy tego wymaga sytuacja, eksponuje fakt bycia dobrą, troskliwą matką i żoną, ale gdy górę nad jej potrzebami bierze alkohol, a jest akurat sama, w pełni oddaje się uzależnieniu; bez przerwy zabiega więc o pozory, udaje, stale kalkuluje, tylko po to, by nikt nie dostrzegł w niej alkoholiczki. Opowiadana przez Lucię-pisarkę historię dwóch sióstr, Rachel (Kuklińska) i umierającej na nowotwór Sally (Stanek), także wpisana jest w metateatralną konwencję. Bohaterki, próbując w jakiś sposób podsumować własne życia, w tym niełatwe relacje z nieżyjącą już matką, rozmawiają ze sobą tak, jakby były postaciami z brazylijskich melodramatycznych seriali – patetycznie, z komiczną przesadą, zupełnie nienaturalnie. Nie zabiegają o prawdę, lecz o pożądane przez siebie przekonania na własny temat. Ta iście aktorska nadmiarowość bynajmniej nie jest przypadkowa. Świadczy raczej o świadomości bohaterów, że ich życie – jak każde życie – jest wariantywne, że ma – uzależnione od wielu okoliczności – potencjalne różne przebiegi. Gdyby tylko jakaś tajemnicza, nienazwana nawet w spektaklu siła (narrator? los? Bóg? szczęście? Wielka Historia?) zdecydowała inaczej, ich codzienność mogłaby wyglądać zgoła odmiennie. Szkopuł jednak w tym, że nic nie wskazuje na to, że coś może się zmienić.
fot. Edgar de Poray
Ten potencjał przeżywania życia w zupełnie inny sposób twórczo interpretuje Dorota Nawrot, autorka scenografii i kostiumów, tak projektując przestrzeń działań aktorskich, by przypominała ona te, które kojarzą nam się z rewiami. Najważniejszym elementem scenografii okazuje się bowiem umieszczony na samym środku sceny podest, po którym – gdyby to była inna, bardziej radosna, mniej tragiczna historia – mogliby schodzić aktorzy, śpiewając przebojowe piosenki o życiu. Losy postaci nie nadają się jednak na fabułę pięknej rewii, trudno o nich byłoby pisać piosenki, które widz chciałby później nucić; niczego jednoznacznie pięknego tu nie ma, żadnych znaczących lirycznych uniesień; dominuje raczej proza życia. Obserwujemy więc postępujące dramaty (takie jak skazane z góry na porażkę walki z uzależnieniami i chorobami), nieustające próby poradzenia sobie z monotonią i nudą, o której Peter Toohey trafnie kiedyś pisał, że wbija „klin między człowieka a otaczający go świat, co intensyfikuje doznania samego siebie”. Żeby do tego nie dopuścić, żeby nie skonfrontować wyobrażeń na własny temat z prawdą o sobie, bohaterowie cały czas opowiadają, teatralizują i udziwniają samych siebie (Henrietta definiuje się w pewnym momencie takimi słowami: „a ja jestem taką bohaterką”). Tylko w ten sposób mogą mieć złudzenie, że pozostają wciąż podmiotem, a nie przedmiotem własnego życia.
fot. Edgar de Poray
W Instrukcjach… pojawia się zatem wiele ciekawych intuicji i reżyserskich pomysłów, ale brakuje konsekwencji, jednego spójnego pomysłu na to, jak spiąć wszystkie prezentowane opowieści i jak w ramach jednego przedstawienia ukazać nie tylko bohaterów Berlin, lecz także ją samą. Spektakl przez cały czas wydaje się rozchwiany dramaturgicznie, pozbawiony klucza interpretacyjnego. Poprowadzony jest bowiem bez przekonania, w wielu kierunkach jednocześnie – właściwie nie wiadomo, co jest jego stawką i o czym twórcy próbują opowiedzieć. Czy chodzi o ukazanie zwykłych-niezwykłych bohaterek opowiadań? O sam gest oddawania głosu komuś, kto na co dzień go nie posiada? Może o przybliżanie widzowi samej Berlin? Zdaje się, że o wszystko po trosze. Zbyt wyraźne i dosłowne zakotwiczenie świata przedstawionego w osobie autorki podważa jednak niezależność i odrębność widowiska jako osobnego względem jej utworów, co uniemożliwia aktorom i aktorkom przekonujące prowadzenie własnych postaci. Za każdym razem, gdy któraś z ról wyda się odbiorcy nieoczywista, ciekawa (jest tak na przykład w przypadku postaci kreowanych przez Stanek i Maścianicę), zostaje prędko zredukowana i sprowadzona wyłącznie do konstruktu narracyjnego, ustalonego i obmyślonego przez Lucię-pisarkę (a w rezultacie – rzeczywistą autorkę). Z kolei akcja sceniczna pozostaje zbyt ewidentnie fikcjonalna, aby mogła – a chyba taka była intencja – zaświadczać o życiu pisarki. Ciężkowska i Wawrzyniak darzą Berlin dużą estymą, co – jak sądzę – mogło utrudniać pracę nad widowiskiem. Ujawnia się to choćby w dominacji tekstu opowiadanego nad jego inscenizacją – zupełnie tak, jakby coś blokowało twórców przed bardziej swobodnym podejściem do adaptowanych opowiadań. Dużo w związku z tym w opolskim przedstawieniu – zwłaszcza z początku – scen, które są nie tyle grane, ile opowiadane – do tego literackim językiem. To, co w prozie amerykańskiej autorki sprawdza się znakomicie (m.in. dowartościowanie szczegółu, banału i regularnie podkreślanie metaliterackości i metateksutalności poszczególnych narracji), przełożone na działania sceniczne traci swój potencjał – nie skupia uwagi widza, wydaje się naddane wobec samej akcji. Instrukcjom… brakuje zatem jakiejś wyraźniej gradacji i zastosowania krytycznej metody (także wobec lektury samych opowiadań). Pozwoliłaby ona, po pierwsze, zaistnieć bohaterom i bohaterkom poza kontekstem samej Berlin, a po drugie – wyrazić w przedstawieniu więcej niż to, że życie ludzkie uobecnia się nade wszystko poprzez opowieść. Wychodząc z Instrukcji…, dobrze pamięta się zaledwie kreacje dwóch aktorów – salowej/telefonistki (fantastyczny Michał Świtała!) i kilka epizodycznych ról Jakuba Klimaszewskiego, bardzo sugestywnie i fizycznie ogrywającego (nie)obecność swoich postaci. Świtała, występujący w scenach głównie monologowych, otrzymał akurat świetnie rozpisany tekst, dający aktorowi pole do interpretacji. Klimaszewski z kolei jako jedyny w każdym wydaniu prezentuje inny, przypisany konkretnej postaci, ruch sceniczny (charakterystyczny okazuje się na przykład jego pantomimiczny dżokej).
fot. Edgar de Poray
Twórcy Instrukcji dla pań sprzątających przywracają więc polskiej publiczności pamięć o amerykańskiej pisarce, ale nie umożliwiają widzowi poznania sugestywnych i wyrazistych postaci (choć przecież w opowiadaniach Berlin nietrudno o takie). W Teatrze im. Jana Kochanowskiego otrzymujemy za to kampową, miejscami slapstickową metateatralną opowieść o silnych – a jednocześnie słabych – kobietach, które nigdy się nie poddają. Na scenie dzieje się dużo, przeskakujemy z historii w historię, ale w tym szaleństwie trudno dojrzeć jakąś metodę. Czasem jest śmiesznie, a za chwilę tragicznie; raz się śmiejemy, rzadziej którejś z postaci współczujemy. To tyle. Czy to dużo? Czy mało? Wydaje się, że ambicje całego zespołu były znacznie większe.
Instrukcja dla pań sprzątających według opowiadań Lucii Berlin; reżyseria: Olga Ciężkowska; adaptacja i dramaturgia: Martyna Wawrzyniak; muzyka: Teoniki Rożynek; scenografia i kostiumy: Dorota Nawrot; wideo: Michał Dobrucki. Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu (Scena Modelatornia), premiera 2 lutego 2024.