Kamil Bujny / KTORĘDY NA ODPUSTY?

fot. Natalia Kabanow

Ballady i romanse Adama Mickiewicza, reżyseria Zdenka Pszczołowska, Błażej Peszek, Piotr Soroka, Wrocławski Teatr Pantomimy.

W ramach projektu 4 sztuki obiektywnie w Teatrze Maska przygotowano niegdyś sesję fotograficzną do Zbrodni i kary Fiodora Dostojewskiego, w której wszystkich bohaterów – z Rodionem Romanowiczem Raskolnikowem na plakacie – umieszczono w kącie, w rogu tajemniczego pomieszczenia. Oglądając zdjęcia autorstwa Przemka Wiśniewskiego szybko zdajemy sobie sprawę z tego, jak wiele skojarzeń budzi przebywanie w kącie – od tkwienia w sytuacji bez wyjścia przez próbę ukrywania się przed światem po odbywanie zasądzonej przez kogoś kary. Wspomnienie zobaczonych jakiś czas temu fotografii niespodziewanie wróciło do mnie we Wrocławskim Teatrze Pantomimy podczas premiery Ballad i romansów Adama Mickiewicza w reżyserii Zdenki Pszczołowskiej, Błażeja Peszka i Piotra Soroki. Twórcy, podobnie jak Wiśniewski, umieszczają bowiem bohaterów w kącie – ogromne Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia zagospodarowali w taki sposób, by przestrzeń działań aktorskich stanowił raptem jeden z kątów wielkiego pomieszczenia; publiczność, siedząc naprzeciw niego, ogląda więc zdarzenia rozgrywające się między widownią a dwiema ceglanymi, surowymi, wysokimi ścianami.

Pomysł, by Ballady i romanse wystawić właśnie w teatrze pantomimicznym, może wydawać się dość śmiały, jednak wystarczy chwila namysłu, by dojść do wniosku, że Mickiewicz opisuje postaci – z Karusią z Romantyczności na czele – w dużej mierze poprzez ruch (jako naturalny sposób wyrazu emocji), więc zainteresowanie twórców balladami nie powinno specjalnie dziwić. Wrocławski Teatr Pantomimy od jakiegoś czasu odważnie eksperymentuje z formą, stając się przy tym jedną z najciekawszych i najważniejszych scen Dolnego Śląska. Przygotowane z okazji Roku Romantyzmu Polskiego widowisko zdaje się to potwierdzać, gdyż pozwala spojrzeć na bohaterów narodowego wieszcza być może inaczej, niż zwykliśmy dotąd to robić: nie poprzez romantyczno-oświeceniowe spory czy kontekst ludowości, lecz w odniesieniu do cielesności, pożądania i pragnienia. We wrocławskiej inscenizacji trzech ballad (wspomnianej Romantyczności, Świtezi i Liliji) postaci okazują się bardziej rzeczywiste niż mogłoby się wydawać, głównie przez to, że reżyserzy znaleźli dla nich ciekawe i współczesne formy wyrazu – na przecięciu obrazu, ruchu i dźwięku. Aktorom przez cały czas towarzyszy dwójka muzyków – Magdalena Pasierska i Szymon Tomczyk, którzy współtworzą wraz z nimi sceniczną rzeczywistość, niekiedy nadając jej zupełnie nowe i zaskakujące znaczenia (na przykład poprzez zapętlanie poszczególnych wersów lub słów – takich jak „będzie wojna”).

fot. Natalia Kabanow

Pantomimiczne Ballady i romanse układają się – zgodnie z tym, co zapowiedział i opisał w programie teatr – w miniserial. Oto mamy trzy zaadaptowane utwory, następujące jeden po drugim, których bohaterowie, tak jak w serialu, pojawiają się w różnych jego odcinkach. Już na samym początku widzimy mężobójczynię z Liliji, ostatniej wystawianej w tym spektaklu ballady Mickiewicza, śmiejącą się w głos – ni to w imię pogardy, ni wyrazu własnego szaleństwa – z cierpiącej po stracie ukochanego Karusi. Podobnych interakcji między postaciami inscenizowanych ballad jest tu więcej, ale skupmy się na otwierającej przedstawienie Romantyczności. Tekst ten, uchodzący za manifest programowy polskiego romantyzmu, dla którego „czucie i wiara” okazały się ważniejsze niż „mędrca szkiełko i oko”, staje się w reżyserii Soroki opowieścią nie tyle o tęsknocie, ile o pragnieniu. Dwójka bohaterów – Karusia (Agnieszka Dziewa) i Duch Jasia (Eloy Moreno Gallego), wyraża poprzez ekstatyczny taniec miłość wobec siebie do tego stopnia silną, że przekraczającą nie tylko śmierć, lecz także poczucie fizycznej odrębności. Duch Jasia, z początku konwencjonalnie przedstawiony jako postać nakryta białym prześcieradłem, okazuje się nagim, wysportowanym, bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, do którego wizualnie i ruchowo zaczyna upodabniać się Karusia. Aktorka pod białą, tiulową sukienką ubrana jest bowiem w przylegający do ciała kostium, a na nim rozrysowane ma mięśnie – odsłania je podczas tańca, zrzucając z siebie falbaniastą sukienkę. W ten symboliczny sposób przestaje należeć do świata i jego porządku, a staje się tym, za czym najbardziej tęskni – swoim ukochanym (przypomina bowiem dobrze zbudowanego Jasia). Jej „rozebranie” się do nagości (a nawet więcej: do tego, co pod nią) jest gestem zarówno upodobnienia się do kochanka, jak i odrzucenia życia jako takiego; to próba odkrycia tego, co najbardziej cielesne i w ciele zapisane. Duch Jasia jest w tym przypadku nie tyle odczuwany czy widziany „oczyma duszy”, ile afektywnie odczytywany właśnie z ciała; kochanek zostawił na nim ślady, których teraz, po jego śmierci, należy się doszukiwać (zrzucenie ubrań i odsłonięcie przed widzem własnych mięśni odsyła jednak nie do romantycznej duszy, a do biologii, pamięci ciała i afektów). Oglądając fantastycznie poprowadzonych w tańcu wykonawców, widzimy dwójkę aktorów, którzy zdają się funkcjonować jak jeden organizm: tyleż przez wizualne podobieństwo (mam na myśli prawdziwą i „przyodzianą” nagość), co wspólne osadzenie w rytmie i tempie (każdy ich ruch jawi się jako naturalna odpowiedź na wcześniejszy gest partnera). Widz, śledząc ich dramatyczną i naznaczoną pragnieniem relację, wierzy w autentyczność prezentowanych w formie tańca doświadczeń.

fot. Natalia Kabanow

Nie jest jednak tak, że twórcy wrocławskich Ballad i romansów wiernie podążają za utworami Mickiewicza. Owszem, są one ramą interpretacyjną i widać, że rzeczywiście pracowano w oparciu o ich treść i wymowę, ale odbiorca może próbować ująć postaci poza kontekstem spuścizny narodowego wieszcza. Widowisko jest bowiem do tego stopnia samodzielne i artystycznie niezależne, że można je oglądać, zapominając – jeśli to w ogóle możliwe – o autorze Dziadów. Reżyserzy nie chcą rywalizować z poetą czy za wszelką cenę przechwytywać sensów poszczególnych utworów; wręcz przeciwnie – widać, że wszyscy z dużą odwagą i przyjemnością za nimi podążają, znajdując dla nich nowe miejsce we współczesnym świecie.

fot. Natalia Kabanow

W ten sposób na przykład Pszczołowska potraktowała balladę Świteź, nie próbując jej ani wiernie adaptować, ani w żaden sposób redefiniować. Przygotowała za to symboliczną przestrzeń, miejsce na poły prawdziwych, na poły magicznych zdarzeń – tytułowym jeziorem staje się duży przeźroczysty namiot, do którego, jak do wody, wchodzą bohaterowie (wcielają się w nich Agata Kulińska, Sandra Kromer-Gorzelewska, Jan Kochanowski, Krzysztof Szczepańczyk i Artur Borkowski). Do opisania tego niezwykłego miejsca twórcy nie użyli jednak strof Mickiewicza („Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona, / W wielkiego kształcie obwodu, / Gęstą po bokach puszczą oczerniona, A gładka jak szyba lodu”), lecz encyklopedyczną notę o jeziorze, przeczytaną – w rytm elektronicznej muzyki – przez Pasierską. Dzięki temu – a także dzięki powtarzanemu zdaniu „będzie wojna” – ta część przedstawienia wydaje się najbardziej aktualna, z tym że jest to aktualność uniwersalna, nie doraźna. Oglądając Ballady i romanse odniosłem wrażenie, że Pszczołowska nie chce opowiadać historii Świtezi, lecz pragnie przygotować teatralną wariację na jej temat – jako wyobrażonego idealnego miejsca, tyleż konkretnego, co metaforycznego; bohaterowie wchodzą do jeziora i z niego wychodzą, właściwie zapętlają się w tych czynnościach, a z rytmem ich działań koresponduje niepokojąca muzyka i wokalizy Pasierskiej. W jednej z recenzji przeczytałem, że to najsłabsza część przedstawienia i trudno mi się z tym zgodzić: choć prawdą jest to, że przy tym odcinku widz pozostaje najmniej skupiony (można wówczas poobserwować, nic przy tym nie tracąc, fantastycznych muzyków, którzy znajdują się po prawej stronie sceny), gdyż działania aktorów oparte są na zauważalnej powtarzalności, to przygotowana przez Pszczołkowską Świteź świetnie współgra z pozostałymi częściami i pozwala im lepiej wybrzmieć. Dobrze na dramaturgię całego widowiska ostatecznie wpłynęło wyciszenie czy nawet uśpienie oglądającego (poprzez wtłoczenie go w powolny rytm przebywania pod wodą), zwłaszcza że Peszek wykorzystuje późnej wiele środków scenicznego wyrazu – od wyraźnie zarysowanych postaci-mimów przez dramatyczną rolę Izabeli Cześniewicz po wprowadzenie do spektaklu partii mówionych. Jeśli weźmiemy pod uwagę zaproponowaną przez Wrocławski Teatr Pantomimy perspektywę, zgodnie z którą Ballady i romanse to miniserial, a poszczególne części widowiska to odcinki, to warto przypomnieć, że seriale ocenia się nie pod względem poszczególnych części, a ich spójności.

fot. Natalia Kabanow

Przedstawienie zamykają Lilije, bodaj najbardziej dramatyczna część wrocławskiego spektaklu. Peszek, tak jak wspomniałem, nie tylko wprowadza do prezentacji partie mówione dla bohaterów (choć bracia Artur Borkowski i Mariusz Sikorski poprowadzeni są przede wszystkim w oparciu o warsztat aktorski mima) i pozwala Cześniewicz z dramatyczną przesadą kreować postać opłakującej męża morderczyni (zdaje się ona wręcz przypominać zawodową płaczkę!), lecz także podkreśla teatralność całej inscenizacji. Utwór Mickiewicza poza tym, że obrasta tu w feministyczne konteksty, staje się dodatkowo przyczynkiem do refleksji nad samym gestem adaptowania Ballad i romansów. Wszystko jest tu zrobione z przesadą i humorem (świetna scena z uroczystym pochodem braci zamordowanego po folii bąbelkowej!), a wyolbrzymione – choć, co ważne, wciąż przekonujące – aktorstwo Cześniewicz wydobywa z jej postaci przejmujący widza dramatyzm. To, co zwraca uwagę na samym początku, czyli wydzielenie przestrzeni działań aktorskich w jednym z kątów Piekarni, w Lilijach ujawnia swój sens: postać Pani z ballady wpada w obłęd po zabiciu męża, staje się ofiarą własnych decyzji, a konsekwencją jej zbrodni okazuje się obsesja. Kąt staje się więc symbolicznym miejscem kary – to do niego co chwilę w przerażeniu ucieka bohaterka, rozrzucając po całej scenie wydobywaną z worka na zwłoki ziemię. Nie może uciec dalej niż w róg, a jej przerażenie potęgują mnożące się – za sprawą przemyślanej reżyserii światła (Bogumił Palewicz) – cienie. Niezwykle przejmująco wybrzmiewa ze sceny rozpacz kobiety, zwłaszcza, że zdaje sobie ona sprawę z tego, że nie ma dla niej przebaczenia. Choć pyta „Jakie mówić pacierze, / Gdzie mam iść na odpusty?”, to wie, że wszystko to na nic; zostaje jej tylko teatralna rozpacz i przesadna demonstracja własnego nieszczęścia.

fot. Natalia Kabanow

Wystawione we Wrocławskim Teatrze Pantomimy Ballady i romanse okazały się dużym artystycznym sukcesem. Nie ma w tym przedstawieniu oczywistości i powierzchowności, jest za to dużo odwagi i bezkompromisowości w odczytywaniu dzieł Mickiewicza. Choć można by oceniać ten spektakl w odniesieniu do poszczególnych jego części, to należy raczej myśleć o nim jako o większej całości. Adaptacje poszczególnych utworów nie tworzą wspólnej, spójnej historii, ale za ich pomocą reżyserzy budują koherentny obraz świata, w którym na takich samych prawach istnieje zarówno to, co prawdopodobne i rzeczywiste, jak i to, co baśniowe i nierealne. Dla wszystkich trzech wystawionych utworów kluczowa okazuje się próba odpowiedzenia na pytanie o to, jak można uzyskać zbawienie i pozbyć się poczucia winy. Bohaterowie ponoszą kary za różne grzechy i różnie sobie z nimi radzą, lecz każdy z nich pragnąłby wiedzieć, jak uzyskać odpust i stać się wobec świata wolnym człowiekiem. Poszukiwanie zbawienia za własne przewiny ma w tym przypadku różne wymiary, ale we wszystkich trzech częściach staje się najważniejsze: Karusia szczęście i spokój odnajduje w ramionach ukochanego (nawet jeśli są to ramiona wyłącznie fantazmatyczne), postaci ze Świtezi w głębinach jeziora, a Pani z Liliji w poczuciu zrozumienia ze strony innych osób.

fot. Natalia Kabanow

Wrocławskie Ballady i romanse nie wskazują widzom, którędy iść, by stać się, jak bohaterka Romantyczności, wyzwolonym i wolnym, ale przypominają, że za pomocą klasyki wciąż można w interesujący i niebanalny sposób opowiadać o otaczającym nas świecie. To odważne, nowoczesne i potrzebne przedstawienie dowodzące jeszcze jednej istotnej rzeczy – że Mickiewicz wcale nie zapędza nas w kozi róg, że nie trzeba podchodzić do niego na klęczkach; można go z przyjemnością czytać, można z nim eksperymentować, można się nim bawić, za każdym razem znajdując w jego dziełach coś nowego.

Ballady i romanse. Autor: Adam Mickiewicz; reżyseria: Piotr Soroka, Zdenka Pszczołowska, Błażej Peszek; scenografia: Anna Oramus; ruch (część Pszczołowskiej): Oskar Malinowski. Wrocławski Teatr Pantomimy (w Piekarni), premiera 20 października 2022.