
Przełamując fale Larsa von Triera, reżyseria Justyna Łagowska,Teatr Śląski w Katowicach.
Kwietniowa premiera Teatru Śląskiego w Katowicach, czyli Przełamując fale w reżyserii Justyny Łagowskiej, to wzruszający, intymny spektakl o miłości, sile przyciągania i ludzkim poświęceniu. Choć podejmuje trudne tematy, czyni to w niezwykle poetycki, metaforyczny sposób.
Przedstawienie Przełamując fale jest sceniczną adaptacją duńskiego filmu z 1996 roku, będącego jednym z najważniejszych dzieł Larsa von Triera. W Polsce na teatralne deski utwór ten przeniesiono dwa lata temu w krakowskim Teatrze BARAKAH w reżyserii Any Nowickiej. Kolejną realizację zaprezentowano na katowickiej scenie Teatru Śląskiego. Opowieść Larsa von Triera została jednak skondensowana, a liczbę bohaterów mocno okrojono. Na scenie pojawia się jedynie dwójka aktorów, lecz wcielają się oni w cztery postaci – poza Bess i Janem jest też ciotka Dodo i lekarz. Przez usunięcie z fabuły wątków pobocznych i zastosowanie skrótów odbiorcy, który nie widział filmu von Triera, spektakl może wydawać się hermetyczny, nieoczywisty, wręcz niejasny i trudny do analizy. Jednakże zawarta została w nim esencja dotycząca damsko-męskiej relacji.

Co ważne, film osadzony został w realiach Szkocji z lat 70. ubiegłego wieku, zaś w katowickiej realizacji akcja może rozgrywać się w czasie teraźniejszym w dowolnej lokalizacji. Obecnie także mamy bowiem do czynienia zarówno z fanatyzmem religijnym, jak i ze stygmatyzacją społeczną czy zaślepieniem miłością, a ludzie wciąż są podatni na wpływy zewnętrzne. W tym wymiarze opowieść ta jest uniwersalna.
Reżyserii podjęła się scenografka Justyna Łagowska, która sprawnie operuje metaforami, budując na scenie świat pełen symboli. Jednym z nich są dwa przytulone do siebie fortepiany, które wyobrażają Bess i Jana, z kolei śmierć ukazano, wykorzystując biały całun okrywający zmarłą kobietę. Jakże znaczący jest następujący tuż przed grande finale obrzęd obmycia nóg Bess, którego dokonuje – zdawałoby się zbawiony przez ziemskie „poświęcenie” żony – Jan. To gest pokory, symbolizujący ofiarną służbę i miłość. Po śmierci Bess rozlegają się dzwony, których poskąpiono jej podczas ślubu, stanowiąc symboliczną kropkę nad i.
Łagowska nie mówi wprost. Tworzy poetyckie obrazy, które są dopełnione dzięki zmysłowej choreografii Mileny Czarnik, a towarzyszy im znakomita muzyka Hani Rani i Krzysztofa Kurka. Ciała bohaterów splatają się w miłosnym uścisku, a usta wydają się być zespolone ze sobą na wieki. Taniec bohaterów przekazuje zdecydowanie więcej niż słowa. Emocje przełożone na język ciała buzują. Jak mówią twórcy, to teatralne laboratorium miłości. Ta poetyckość świata budowanego przez Łagowską wynika z jej wrażliwości oraz z faktu, że jest ona nie tylko reżyserką, ale głównie scenografką, która ma na swoim koncie ponad 60 scenografii przygotowanych w teatrach polskich i niemieckich.

Spektakl rozgrywa się na scenie kameralnej, a przestrzeń gry ograniczona została dwoma ścianami wyłożonymi białymi płytkami. Scenografia jest minimalistyczna. Na scenie znajduje się miednica, dzban, dwa fortepiany i krzesła. Niemal sterylne wnętrze staje się laboratorium dojrzewającej miłości.
Napięcie dramaturgiczne budowane jest między dwojgiem bohaterów dramatu istnienia – Bess McNeill (Aleksandra Przybył) i Janem (Dariusz Chojnacki) – bezgranicznie zakochanymi w sobie młodymi małżonkami. Ona to łaknąca miłości outsiderka pochodząca z purytańskiej, religijnej społeczności. Niedoświadczona, skrywająca pewną tajemnicę młoda kobieta, która jest w stanie zrobić naprawę wiele dla ukochanego. On to agnostyk, Obcy, który przybył ze świata zewnętrznego i uzależnił ją od siebie, świadomie skazując na społeczny ostracyzm. Połączyło ich bowiem olbrzymie uczucie, które ewoluuje w trakcie spektaklu – od czystych emocji i namiętności poprzez bezgraniczne oddanie i przywiązanie aż po toksyczną miłość oraz poświęcenie prowadzące ku upadkowi. Zmienia się też relacja łącząca zakochanych. Miłość ta jest wystawiona na próbę. Pracujący na platformie wiertniczej Jan został ciężko ranny, a o wypadek obwinia Bess, tłumacząc sobie, że wymodliła go, by mąż jak najszybciej do niej wrócił. I wrócił, ale jako wrak człowieka. Ma jednak pewne życzenie, które małżonka za wszelką cenę chce spełnić, zatracając siebie samą. Zaczyna się prostytuować, współżyjąc z przypadkowymi mężczyznami. Styl życia prowadzi do jej zguby. Bess niczym przywoływana wielokrotnie przez bohaterów złota rybka spełnia marzenia tego, który ja odnalazł.

Aktorzy wcielający się w filmowe pierwowzory nie mieli łatwego zadania. Udało się im jednak pokazać świat Bess i Jana wielowymiarowo. Bess Aleksandry Przybył jest czysta, nieskalana, głęboko wierząca i oddana partnerowi. Początkowo w jej oczach widać dziecięcą radość i fascynację. Kiedy Jan zostawia ją i wyjeżdża do pracy, jej radość powoli gaśnie, wydaje się pełna niepokoju i obaw, ale nadal religijna. Po wypadku męża zupełnie z siebie rezygnuje. Postanawia poświęcić się, ponieważ wierzy, że jej oddanie i ofiara doprowadzą do uzdrowienia małżonka. Bess zmienia się, a jej kondycja psychiczna się pogarsza. W tej konfiguracji to Jan Dariusza Chojnackiego, który przyznaje, że on nie dałby rady „w małżeństwie z żywym trupem”, jawi się jako ten ciemniejszy charakter, choć nic nie jest tu czarno-białe.
Dzięki empatii Justyny Łagowskiej i wrażliwości Miłosza Markiewicza, który dokonał adaptacji dzieła von Triera, oraz biegłości Mileny Czarnik w przekładaniu języka emocji na język ciała, na deskach kameralnej sceny katowickiego teatru obserwujemy taniec zakochanych dusz i wiwisekcję damsko-męskiej relacji. Przełamując fale to ascetyczny wizualnie, sensualny, metaforyczny spektakl, który warto zobaczyć.
Przełamując fale Larsa von Triera, reżyseria, scenografia, kostiumy i reżyseria świateł: Justyna Łagowska; adaptacja i dramaturgia: Miłosz Markiewicz; opracowanie sceniczne: Vivian Nielsen; muzyka: Hania Rani; muzyka i reżyseria dźwięku: Krzysztof Kurek; choreografia: Milena Czarnik; wideo: Tomek Michalczewski. Teatr Śląski w Katowicach (Scena Kameralna), premiera 21 kwietnia 2023.