Anna Mieszkowska / JAK ZAPROSIŁAM WSZYSTKICH ZNAJOMYCH NA SWÓJ POGRZEB i NIE UMARŁAM…

Czułam się tak źle, że byłam przekonana, iż są to ostatnie chwile w moim życiu. Wyreżyserowałam ze szczegółami swój pogrzeb – i nie umarłam. A wszystko zmierzało ku temu, by wkrótce nad moim grobem pochylili się znajomi, przyjaciele i najbliższa rodzina. Sprzyjały temu okoliczności choroby i procedury medyczne oraz obowiązujący system (nie)opieki nad pacjentem onkologicznym.

Siedem lat temu dowiedziałam się, że mam raka piersi. Zdarza się, mówili znajomi. Nowotwór w dzisiejszej dobie rozwoju medycyny to choroba przewlekła – pocieszali. Centymetrowy guzek z zawartością 2 milimetrów komórek rakowych zaliczony został do grupy nowotworów przedinwazyjnych.

Operacja oszczędnościowa przeprowadzona pół roku po diagnozie w Narodowym Instytucie Onkologii przebiegła pomyślnie. Przyjęto mnie do szpitala we wtorek, w czwartek operowano, w sobotę wyszłam do domu. Rana się goiła bez powikłań. Nie zlecono mi chemii. Jedynie dwadzieścia naświetlań radioterapii, którą nazwano radykalną! Od sześciu lat jestem pod stałą opieką NIO na Ursynowie. Co roku mammografia i kontrolne badanie przez lekarza operującego. Dobrze było do listopada ubiegłego roku. W nocy obudził mnie dziwny ból w operowanej piersi. Rano się dokładnie obejrzałam. Zaniepokoiła mnie nieduża plamka podobna do siniaka. Obserwowałam. Ale nie zamiotłam tematu pod dywan. Poprosiłam o przyspieszenie wizyty kontrolnej. Najbliższy termin spotkania z lekarzem możliwy był 3 stycznia tego roku. Natychmiast dostałam pilne skierowanie na mammografię i USG piersi. Lekarka wykonująca badanie zasugerowała szybsze, niż to bywa normalnie spotkanie z lekarzem. W piersi jest guzek, a na zewnątrz zmiana wyglądała niepokojąco. Dość szybko zapadła decyzja o biopsji chirurgicznej. Od wyniku tego badania zależy dalsze postępowanie. Z decyzją o operacji włącznie. Czekam cztery tygodnie. Ale choroba nie czeka. Organizm walczy. Dwa tygodnie temu poczułam się bardzo źle. Konieczne było wezwanie pogotowia. Na białołęcką ulicę, gdzie mieszkam, dwaj przemili ratownicy przyjechali w 20 minut. Od jednego usłyszałam: – Jakie jest pani oczekiwanie względem naszej pomocy? Przyznam, że chociaż mdlałam z bólu, poczułam iskierkę radości. Ale dowiedziałam się, że pogotowie nie ma prawa przywieźć pacjentki onkologicznej do kliniki, pod której opieką ona przebywa już kilka lat. Kliniki pracują w systemie zabiegów planowych. Nie ma ostrych dyżurów. Ratownicy odradzali zawiezienie do najbliższego szpitala na tzw. SOR. Dwa zastrzyki przeciwbólowe nie pomogły. Dostałam morfinę. Odpłynęłam. Panowie odjechali… Po kilku godzinach ból wrócił. W mniejszym nasileniu, ale był. Uniemożliwiał samodzielne poruszanie się po mieszkaniu. Była sobota. Mąż zdecydował, że jednak pojedziemy na SOR. Wybraliśmy Szpital Praski. Na oddziale ratunkowym spędziłam osiem godzin. Trzy, siedząc na krzesełku z kroplówką leku przeciwbólowego. Później dostałam łóżko. Zrobiono mi EKG, podstawową morfologię. Zaordynowano w sumie trzy kroplówki. I powiedziano, że nic więcej dla mnie zrobić nie mogą, bo pacjenci onkologiczni wymagają specjalnej procedury. Na oddział interny się nie załapałam. Nie wiem, czy byłam za bardzo chora, czy za bardzo zdrowa… O północy, wychodząc z SOR-u, otrzymałam wypis, na którym, nie przeprowadzając mi żadnych specjalistycznych badań, wpisano: nowotwór złośliwy!!!! Na jakiej podstawie? Było mi to obojętne. Ale dostałam też skierowanie do Poradni Leczenia Bólu. Zapytałam lekarkę, gdzie taka poradnia się znajduje. Usłyszałam: – poszuka pani w sieci! Na moje pytanie, co mam robić, kiedy leki z kroplówek przestaną działać, pani doktor wręczyła mi receptę na lek Tramal w czopku.

Jechałam z mężem przez puste miasto do najbliższej nocnej apteki. Dowiedzieliśmy się, że ten lek od kilku lat został wycofany…

Jestem szczęściarą! Siostrzenica męża jest anestezjologiem. Ustawiła mi bezpieczne leki w bezpiecznych dawkach, które mnie dyscyplinowały i dyscyplinują do czasu wizyty w NIO, kiedy wreszcie otrzymam wynik biopsji. Dwa razy telefonicznie przekładano mi wizyty, bo wyniku wciąż nie ma. A cierpienie jest! Ścieżka diagnostyczna, na którą weszłam 3 stycznia 2024 roku, może okazać się autostradą prowadzącą do NIEBA! Zamiast do zdrowia. Stąd towarzyszące mi w silnym bólu czarne myśli o odejściu i pożegnaniu.

Piszę to w nadziei zwrócenia uwagi opinii publicznej i Ministerstwa Zdrowia na nieludzkie przepisy, które leczących się od lat pacjentów onkologicznych ze stabilnym stanem, w chwili kryzysu choroby zostawiają nas na pastwę losu. Lekarz pierwszego kontaktu poza sugestią, że jednak trzeba jechać na SOR, pomóc też nie mógł. Zlecił chociaż natychmiastowe EKG i pomoc chirurga. Jestem mu ogromnie wdzięczna za empatię i wsparcie, jakiego doświadczyłam. Podobne słowa wdzięczności kieruję do obu ratowników medycznych, którzy w nocy 2 lutego bieżącego roku wyzwolili mnie od paraliżującego bólu i dali nadzieję, że dobre słowo też może leczyć.

15 lutego 2024 Białołęka