Karol Rawski / TEATR TO ABSURD?

Komediant Thomasa Bernharda, reżyseria Andrzej Domalik, Teatr Narodowy w Warszawie.

Bernhardowski Komediant to autotematyczna sztuka, której głównym bohaterem jest aktor. To niejedyny zresztą tekst w dorobku Austriaka, który podejmuje ten istotny dla niego problem. Pojawia się on także – tym razem prozą – choćby w wystawionej przez Krystiana Lupę we Wrocławiu w Teatrze Polskim Wycince. Co istotne, kwestia teatralności samego teatru czy szerzej – świata, zdaje się być dla autora ważna nie tylko z punktu widzenia myślenia o rzeczywistości, ale także, a może przede wszystkim, z punktu widzenia w tejże rzeczywistości samego siebie.

Komediant daje możliwość niesamowitego popisu aktorskiego, który jednak wymaga olbrzymiego doświadczenia. Podobnie jak w innych dramatach, obszerne partie monologowe w jasny sposób przenoszą ciężar spektaklu na głównego bohatera – Bruscona, o którym nie wiemy zbyt wiele, poza tym, co sam zechce nam zdradzić. Jednak czy można wierzyć jego słowom, skoro sam kwestionuje sens mówienia prawdy, twierdząc, że „będąc szczerym / w ogóle nie można nic zrobić / najwyżej się zabić”.

Trudność zagrania na scenie postaci komedianta to nie tylko kwestia wyczucia roli, ale także zmierzenia się z wcześniejszymi, nadzwyczaj udanymi realizacjami – zwłaszcza z kreacją Tadeusza Łomnickiego z przedstawienia Erwina Axera w Teatrze Współczesnym w Warszawie w 1990 roku czy z inscenizacją Agnieszki Olsten z Teatru im. Jaracza w Łodzi z 2015, w której główną rolę zagrała Agnieszka Kwietniewska. W najnowszej odsłonie Komedianta Andrzeja Domalika w tytułową rolę wciela się Jerzy Radziwiłowicz i trzeba przyznać, że jak na jubileusz pięćdziesięciolecia jego debiutu wybór sztuki jest dość przewrotny.

Scena przy Wierzbowej warszawskiego Teatru Narodowego za sprawą Jagny Janickiej zmienia się w austriacką gospodę Czarny Jeleń, której emblemat – przemalowane na czarno poroże – zawiśnie po lewej stronie i będzie raczej smaczkiem niż znaczącym elementem scenografii. Tę bowiem w centrum wypełnia owalny podest z zawieszonym nad nim, opadającym po skosie, przeszklonym sufitem. Widać, że sala ta lata świetności ma już za sobą. Okna – dawno nieumyte ‒ zaszły mgłą, a ich tafla stała się szara od brudu i kurzu. Utrzymujące je metalowe belki pordzewiały, a podłoga trzeszczy, gdy główny bohater staje na niej i próbuje w jakiś sposób zaaranżować przestrzeń swojej gry. To wszystko wspaniale oddaje atmosferę Utzbach – malutkiej miejscowości, w której życie toczy się od wtorku do wtorku, gdy wszyscy zaangażowani są w przygotowywaniem kiszek.

Czego więc Bruscon ze swoją teatralną rodziną może tu szukać? Przecież jest wielkim aktorem, grającym role i Fausta, i Mefista… a może to po prostu hochsztapler, bo ostatecznie potwierdzenia własnej wielkości wciąż na dzieciach wymusza. Być może sam w nią nie wierzy? Wszystko staje się tu ułudą. Wielka komedia nie ma stałej wersji, relacje rodzinne oparte są na przemocy, wspaniała trupa teatralna to banda amatorów i nawet gorączkowe przygotowania do spektaklu spalą na panewce, ponieważ w rezultacie nigdy go nie zobaczymy.

Dramat Bernharda ma kompozycję klamrową. Zaczyna się od przeczucia nadchodzącej katastrofy, które swoje rozwiązanie odnajdzie w finale. Wszystko zmierza do nieuniknionego końca, któremu towarzyszy burza ‒ w realizacji Domalika jedynie zasygnalizowana. Być może to szczegół, jednak zabieg ten przenosi środek ciężkości. Z jednej strony tracimy dramat świata zewnętrznego, to, czym naprawdę pochłonięci są mieszkańcy Utzbach, z drugiej jednak naszą uwagę całkowicie zaprząta właściwa akcja przedstawienia. Tym większa jest klęska Bruscona, bo to nie pożar plebanii odciąga widzów od jego sztuki – po prostu nikt na nią nie przychodzi. Tym bardziej dojmująca jest jego samotność. W spektaklu bohater, w przeciwieństwie do oryginału, siedzi sam za prześwitującą kurtyną, podczas gdy jego rodzina zajmuje środek sceny, wpatrując się w widownię. Sara go nie obejmuje, nie lituje się nad nim.

W istocie można odnieść wrażenie, że to relacje rodzinne często stają się dominującym tematem poszczególnych części spektaklu i to właśnie w interakcjach z grającą córkę Zuzanną Saporznikow, a także wcielającym się w rolę Ferruccia Hubertem Łapaczem Jerzy Radziwiłowicz staje się najbardziej przejmujący. Jest to widoczne zwłaszcza w dwóch scenach . W pierwszej, niezwykle dramatycznej, gdy w swoim despotyzmie, frustracji i rozczarowaniu doprowadza Sarę do łez. I w drugiej – najbardziej komicznej, w której, podczas próby z synem Bruscon chwali go, a ten od razu nabiera pewności siebie. Zmienia swoją postawę, sposób poruszania się, a nawet siedzenia. Łapacz nie tylko świetnie odgrywa rolę zahukanego chłopca, ale z pewną rozbrajającą prostotą pokazuje, jak ważne dla dziecka były słowa uznania usłyszane od ojca – nawet jeśli jego komplementy są tak naprawdę szpilkami.

W omawianej realizacji w sposób naturalny uwaga zogniskowana zostaje na problemie przemocy – zarówno tej prywatnej, jak i w jakiejś mierze instytucjonalnej. Komediant bowiem nie jest jedynie ojcem, ale także reżyserem, dramaturgiem i dramatopisarzem rodzinnego zespołu, który musi podporządkowywać się jego megalomańskim i egotycznym zachowaniom i pogodzić się z tym, że to jego wizja teatru zawsze będzie na pierwszym miejscu. Ale czy zamysł artystyczny jest w stanie usprawiedliwić wyrządzaną innym krzywdę? Mam wrażenie, że Radziwiłowicz zachowuje tutaj pewien rodzaj rezerwy. Monologi, które mogłyby wybrzmieć silniej, być soczystsze, pozostają w „bezpiecznych” – jeśli w ogóle można użyć tej kategorii, gdy mówimy o przemocy – granicach. Może dlatego o wiele lepiej wypadają interakcje, bo odsłonięte zostaje wtedy całe tło psychologiczne, a także konsekwencje jego działania ponoszone przez ofiary.

Bruscona ciągnie do wielkich, porywających spraw, ale w austriackich miasteczkach skrzeczy pospolitość podniesiona do kwadratu, pospolitość, której znieść nie może, więc gra. Sprawdzając akustykę tanecznej sali gospody w Utzbach, odgrywa „sprawdzanie akustyki”. Jego reakcja na próbę otwarcia okna jest niesamowicie udramatyzowana. Świat, którym pogardza jako artysta, jest dla niego więzieniem, a przecież „więzienie jako teatr” to jedna z figur, którymi się posługuje. Ostatecznie więc, skoro nigdy nie przestanie grać – aktorem pozostanie do samego końca i może w tym tkwi cała przewrotność.

Komediant Autor: Thomas Bernhard; tłumaczenie: Jacek S. Buras; reżyseria: Andrzej Domalik; scenografia, kostiumy: Jagna Janicka; muzyka: Mateusz Dębski; reżyseria światła: Karolina Gębska. Teatr Narodowy (Scena przy Wierzbowej) w Warszawie, premiera 13 maja 2023.