Marek Kochan / KRÓL MACIUŚ DRUGI

Klasykę można a nawet trzeba przerabiać aby była znów aktualna. Dotyczy to także utworów dla dzieci, takich jak powieść Janusza Korczaka.

Tym bardziej, jeśli reżyser chciał ją pokazać jako powieść nie tylko dla dzieci, ale także, a właściwie przede wszystkim, dla zdziecinniałych dorosłych, których z każdym dniem jest coraz więcej.

I bardzo dobrze. Prawdziwe zdziecinnienie to przecież nie tylko jeżdżenie na hulajnodze i chodzenie w trampkach. Do form zewnętrznych trzeba dodać głębokie przemiany mentalne: chęć zaspokajania natychmiast każdej potrzeby, kierowanie się popędami, emocjami, brak kontroli nad ekspresją, a przede wszystkim głęboką infantylizację sposobu myślenia.

Do mówienia o tych zjawiskach powieść Korczaka nadaje się doskonale i trzeba w tym miejscu pochwalić zarówno reżysera (niewykluczone, że Edziuś Patyczek to pseudonim, pod którym skrywa się jakiś młody, zdolny sześćdziesięcioparolatek), jak i Żabkową Scenę Teatru Starego, która już od paru lat stara się zaspokoić potrzeby zarówno dziecięcej, jak i szybko dziecinniejącej widowni.

Spektakl, który miał premierę nie tak znowu dawno, zapada w pamięć. Począwszy od sceny otwarcia, kiedy widzimy Króla Maciusia Drugiego, jak radośnie buja się na swoim zielonym, drewnianym koniku, pogryzając andruty i racząc się soczkiem z plastikowego kubeczka w biedronki.

Ach, któż na widowni nie chciałby być na jego miejscu: mieć wszystkie przywileje z bycia królem, a zarazem cieszyć się całkowitą beztroską, brakiem odpowiedzialności za cokolwiek. Dorosłość jest taka udręczająca!

Tu od razu muszę zdradzić, że postać króla nie jest prostym odwzorowaniem bohatera powieści. Nie był Patyczek w swojej realizacji wierny Korczakowi, ale dlaczegóż to miałby być wierny? Czyżby miał mieć on mniejsze ego niż autor książki? Tekst powieści jest w tym wypadku, jak i w tylu innych, tylko pretekstem, aby Pan Reżyser powiedział co też on ma nam do powiedzenia.

Maciuś Drugi w spektaklu Patyczka to król, który wyciągnął wnioski z losów swojego nieporadnego poprzednika, a zarazem jest całkowicie pozbawiony jego idealizmu. On nie chce być rozgrywany, raczej sam woli rozgrywać innych. Do tego reżyser połączył w Maciusiu Drugim dwie postacie: króla i jego plebejskiego kompana, ryżego Felka, którego zyskane nieoczekiwanie przywileje wpędzają w manię wielkości. Może nawet Maciuś Drugi ma więcej cech Felka niż swoich, królewskich.

Widzimy to od samego początku. Gdy król dowiaduje się, że po śmierci ojca ma objąć władzę, a ministrowie, z uwagi na jego niedojrzałość, zabierają się do rozkradania pudełek z cygarami i butelek królewskiego wina (bo niby po co małemu takie dorosłe smakołyki), Maciuś Drugi ostro ich ruga i przywołuje do porządku. Po raz pierwszy, ale nie ostatni, wścieka się, robi groźne miny i zmusza w ten sposób ministrów do oddania łupów.

W kolejnej scenie znów buja się na drewnianym koniku, tym razem popalając cygarko i sącząc wino z kryształowego kieliszka. Widzimy, że jest mu naprawdę dobrze. Pozostał dzieckiem, ale może już cieszyć się dorosłymi przywilejami władzy.

Od sceny trzeciej widzimy Maciusia Drugiego jako reformatora. Ale reformatora mądrego, który wyciągnął wnioski z losów swojego poprzednika na królewskim stołeczku. Zaczyna się od tego, że aby zadowolić dzieci, nie można zapominać o dorosłych. Niemądrą decyzję Maciusia Pierwszego, by ministrowie zajmowali się dorosłymi, a on – poprzez Sejm Dzieci – dziećmi, Maciuś Drugi twórczo przekształca. Lepiej żeby parlament był jeden. Maciuś wprowadza do sejmu dorosłych dzieci, które zaczynają nadawać mu ton. Tańczą, recytują i śpiewają w sejmowych korytarzach, wrzeszczą i płaczą z mównicy, siedząc na swoich miejscach zaczynają się przepychać, bić i wyzywać, dodatkowo rzucając papierowe samoloty.

Chaos pogłębia jeszcze wstawiony na funkcję marszałka siedmioletni Gabryś w okularkach, postać niewątpliwie wzorowana na Głupim Gabrysiu z wiersza Tuwima (ten, co sitem wodę czerpał, ptaki uczył fruwać, poszedł do kowala, kozy chciał podkuwać). Gabryś, który kompletnie nie zna się na prowadzeniu obrad sejmu, ale za to w swojej siedmioletniej mądrości jest przekonany, że wszystkie rozumy pozjadał, zaczyna strofować posłów i wdawać się z nimi w ciągłe utarczki, co niemal paraliżuje pracę izby.

I jest to na rękę Maciusiowi Drugiemu, który w tym chaosie może przeprowadzać swoje reformy. Dewizą Maciusia Drugiego jest: „chcę, żeby dzieciom było dobrze”. Chce on nade wszystko zjednać sobie miłość tych, którzy są jego ulubioną grupą poddanych, jego wiernym elektoratem. Nie jest to dziwne, wszak Maciuś sam jest jeszcze dzieckiem – dba o tych, których rozumie, którzy myślą tak jak on. O dorosłych nie troszczy się tak bardzo, może licząc na to, że część z czasem zdziecinnieje, a reszta i tak z czasem będzie wymierać.

Już pierwsza reforma Maciusia Drugiego przynosi oszałamiający sukces. Oto dzieci, udręczone przedtem nauką, na mocy ustawy są zwolnione z konieczności odrabiania prac domowych. Na ulicach wybucha euforia, dzieci wiwatują: niech nam żyje Maciuś Drugi, nasz król! Maciuś Brat Bogów, Syn Słońca. To najwspanialszy wielki król! Dzieci go wielbią tak jak ojca, znoszą mu kwiaty z pól.

Aplauz oszałamia króla. A więc go kochają! Maciuś Drugi idzie więc za ciosem. Słucha dzieci, pyta o ich kolejne dezyderia (tak jak Pierwszy Maciuś pytał je w sejmie dziecięcym). A potem spełnia hurtem te życzenia. Kolejne ustawy przynoszą coraz to nowe ulgi. Oto wprowadza się ustawowy zakaz stawiania dzieci w kącie i w ogóle zakaz wymagania od nich czegokolwiek. Nauczycielki i nauczyciele nie będą już mogły dzieci karcić ani wydawać im poleceń. Nareszcie w szkole będzie miło. Uczyć się dzieci będą mogły (o ile będą chciały), tego Maciuś na razie nie chce zabraniać, ale nauka stanie się wreszcie dobrowolna. Na mocy osobistego dekretu Maciusia każdy chłopiec dostaje lalkę a każda dziewczynka piłkę. Hurra! Ulica wiwatuje. Potem wchodzi ustawa o zakazie borowania zębów: i dobrze, wszak wizyty u dentysty były dla dzieci udręczeniem. Uchwala się też ustawę o dopuszczalności dłubania w nosie – na lekcjach i wszędzie, także w miejscach publicznych. I ustawę o zakazie zmuszania do mycia. I o powszechnej dopuszczalności dręczenia żab (wprowadzenia tej ustawy domagało się silne lobby Małych Chuliganów). Pawełek, co to ma dużo ciotek, lobbuje za zakazem całowania dzieci przez dorosłych, i ta ustawa też zostaje uchwalona.

Wszystkie te ustawy ochoczo i sprawnie przeprowadza sejm, trzymany twardą ręką przez marszałka Gabrysia, który na wszelkie oznaki sprzeciwu robi groźne miny i postukuje głośno łopatką w wiaderko – niedwuznacznie sugerując, że osobiście wsadzi je każdej protestującej osobie na głowę. I jeszcze straszy, że jak się towarzystwo nie uspokoi, to on zapiszczy gumową kaczuszką, która wydaje okropne dźwięki: wszyscy się tych dźwięków bardzo boją.

W reakcji na reformy pojawia się niezbyt głośny sprzeciw ministrów, którzy rządzili za poprzednika Maciusia Drugiego, ale król szybko i zdecydowanie ich pacyfikuje: z pomocą swojej straży ładuje do pałacowego więzienia. Po raz drugi okazuje publicznie, że się wściekł – to wściekanie będzie odtąd jego rytualną reakcją na to, że sprawy nie idą po myśli Maciusia. Poddani rozumieją to doskonale: małe dzieci mają to do siebie, że nie panują nad swoimi emocjami i muszą się czasem wściec, a nawet porozbijać innym babki w piaskownicy, krzyczeć, rzucać piaskiem i robić jeszcze gorsze rzeczy nawet.

Sprawy w państwie, w miarę wprowadzania dziecięcych reform, idą niestety coraz gorzej, sypie się armia, służby pożarnicze, porządkowe. Skarb państwa jest pusty. Pleni się przemoc i złodziejstwo.

Ale Maciuś Drugi doskonale wie, jak sobie z tym radzić. Po pierwsze, wie że gdy brakuje pieniędzy, może zawsze ich dodrukować – co też ochoczo robi. Po drugie, wyciągnął wnioski z losów swojego poprzednika. Tamten dawał się oszukiwać Dziennikarzowi, który specjalnie dla niego preparował gazetę, ukazującą nieprawdziwy, wyidealizowany obraz sytuacji w państwie, podczas gdy inne gazety pisały prawdę. Maciuś Drugi jest mądrzejszy. Wszystkie gazety bierze pod swoją kontrolę – pokazują one jednolity, wyidealizowany obraz tego, jak wygląda rzeczywistość w państwie Maciusia. Zresztą, nikogo to aż tak bardzo nie interesuje – dzieci cieszą się, że nie muszą odrabiać lekcji, mogą dłubać w nosie i dręczyć żaby, a żaden nauczyciel nic im na to nie powie. Stopniowo liczą na pozbawienie dorosłych praw, żeby dzieci mogły urządzać sobie życie całkiem po swojemu, bez żadnej kontroli.

Niestety, tak jak w oryginalnym tekście, w spektaklu Żabkowej Sceny wybucha wojna. Sąsiedni królowie (Stary, Smutny i Zły, sklejeni w spektaklu w jedną postać Króla z Plastikową Twarzą) napadają na Maciusiowe państwo. Armia w rozsypce, pocisków nie ma, państwo zadłużone na skutek ciągłego drukowania pieniędzy, na ulicach chaos i anarchia, bo Maciuś Drugi wpuścił do policji dzieci, które boją się chuliganów, a dorosłych sędziów pozamieniał na dziecięcych, wiernych Maciusiowi, lecz niezbyt skłonnych do karania przestępców, a szczególnie dzieci, wszak sympatyków Maciusia.

Na szczęście reżyser spektaklu, Edziuś Patyczek litościwie usunął z niego heroiczny epizod walki Maciusia na froncie i wysadzania nieprzyjacielskich armat. I bardzo dobrze. Po co dzieciom ta bohaterszczyzna? Maciuś Drugi jest wolny od takich autodestrukcyjnych i patologicznych zachowań.

Co robić, co robić, myśli Maciuś Drugi, bujając się na drewnianym koniku i popalając cygarko. Może powiem im, że mam kaszelek? Albo, że leci mi z noska? Może wtedy się zatrzymają?

Czuje się troszeczkę winny, bo to przecież on składał wiernopoddańcze hołdy i podlizywał się Królowi Z Plastikową Twarzą, przybijając z nim żółwiki i budując razem z nim nad morzem piaskowe zamki.

Maciuś Drugi wścieka się raz, drugi i trzeci, ale Król z Plastikową Twarzą zupełnie na to nie reaguje. Jego wojska posuwają się w głąb kraju, zbliżają się do stolicy. Maciuś liczy na pomoc swojego przyjaciela Bum Druma (tego, co dał mu złoto), ale ta nie przybywa, widocznie Bum Drum jest akurat zajęty swoimi sprawami.

Maciuś Drugi postanawia się poddać najeźdźcom, obiecując przez posłańców, że odda nie połowę złota (jak chciał zrobić jego poprzednik), ale całe złoto, jakie ma jeszcze w skarbcu. Król z Plastikową Twarzą śmieje się w twarz posłom Maciusia Drugiego. Co to za dar, żadna łaska, on sobie przecież to złoto weźmie sam, kiedy zdobędzie stolicę.

Gdy posłowie przynoszą Maciusiowi Drugiemu te wieści, król znów się wścieka, ale na nikim nie robi to już wrażenia. Doktor chce mu dać ziółka na uspokojenie, lecz Maciuś odmawia. Jest spanikowany, zupełnie nie wie, co robić, ze stresu sika w królewskie krótkie spodenki z lampasami. Nerwowo buja się na drewnianym koniku. Winko wypite, po cygarku został tylko niedopałek. Chciałby uciec helikopterem do swojego przyjaciela Bum Druma. Tam czarownik dał mu to dziwne lekarstwo, po którym widział wszystko kolorowo, raz zielono, raz czerwono, raz fioletowo.

Na szczęście w tym momencie przychodzi happy end, wzorowany akurat na oryginale. Poddani najpierw tupią, żeby się napastnicy poprzewracali, a potem wzdychają i zbiorowe ich westchnienia zdmuchują wrogich żołnierzy i ich króla poza granice Maciusiowego państwa.

Finał jest krzepiący. Oto dziecięca widownia dowiaduje się, że nawet nie całkiem przemyślane reformy Maciusia Drugiego można odkręcić, w odpowiednim momencie tupiąc i dmuchając.

Edziuś Patyczek jako reżyser dowiódł tym spektaklem, że jest mistrzem adaptacji. Potrafi twórczo przeżuć klasyczny tekst i wypluć potem na scenę własny, w pełni autorski spektakl, który nie tylko zaspokaja potrzeby intelektualne dziecinnej i dziecinniejącej widowni, ale także jej potrzebę rozrywki. Ucząc bawi i bawiąc uczy.

Widać przy tym, że Patyczek obejrzał uważnie nie tylko film Wandy Jakubowskiej z 1957 roku. Czytelne są zapożyczenia z Delicatessen, nietrudno dostrzec też fascynację późnymi spektaklami Krystiana Lupy.

Spektakl jest radosny i kolorowy, ocieka różem, pistacją i pozłotkiem. Wszystko jest piękne, wysmakowane – i ubranka Maciusia, i uniformy pałacowej gwardii przybocznej, i mundury wojska. Obraz demolki na ulicach miasta po wprowadzeniu Maciusiowych reform troszkę niepokoi, ale też zachwyca realizacyjnym rozmachem. Aż chce się to oglądać na żywo, także poza teatrem.

Ale najbardziej zostają w pamięci sceny, kiedy Maciuś Drugi jako król buja się na zielonym drewnianym koniku, popalając cygarko, trzymając w ręku kieliszek wina i podpijając zeń ze smakiem.

Chciałoby się być jak on, siedzieć tam, bujać się, zreformować to czy tamto, zrobić demolkę w państwie, wkurzyć się czasem na pokaz, za nic nie odpowiadać, czuć się ukochanym przez poddanych, całkowicie bezkarnym. To przecież kwintesencja dziecięcości.

Maciuś Drugi naszym królem!