Jarosław Jakubowski / MĘŻCZYZNA, KTÓRY STAŁ

Majowy dzień. Po nocno-porannej ulewie zza chmur wychynęło słońce i obsusza przemoknięty ogród. Z drugiej strony domu obsycha ulica.

Pierwszy siedzi przy stole i patrzy na ekran laptopa. Ekran nie chce pokryć się słowami i zdaniami, uparcie pozostaje biały. Pierwszy podnosi wzrok nad ekran, na okno. Po drugiej stronie ulicy, pod betonowym słupem energetycznym, stoi Drugi. Nie robi nic innego, tylko stoi. Stoi i nawet nie patrzy, tylko jakby w staniu swoim zanurzony, nic sobie nie robi z tego, że nie robi nic poza staniem. Pierwszy notuje to spostrzeżenie w pamięci i wraca do pracy. To znaczy – do patrzenia na biały ekran. Na ekranie w dalszym ciągu nie pojawiają się litery. Pierwszy kładzie dłonie na klawiaturze w nadziei, że dotyk płaskich przycisków pobudzi ręce do pisania. Klawiatura jest przyjemna w dotyku, plastikowe klawisze wydają ciche kwilenie, gdy się po nich przejedzie palcami. Nic poza tym. Pierwszy notuje w pamięci to wrażenie i wraca do patrzenia w okno. Za oknem Drugi w dalszym ciągu jak stał, tak stoi. Stoi jak stał. Może nieznacznie się rozgląda? To znaczy już nie tylko stoi, ale stoi w jakimś celu? Tego jeszcze nie można powiedzieć, na razie Drugi po prostu spogląda w prawo, a potem w lewo. I tyle. Nadal stoi, skupiony na staniu. Żeby chociaż przestępował z nogi na nogę, zerkał nerwowo na zegarek, ale nie, jemu najwyraźniej wystarcza stanie samo. Dlaczego nie spojrzy na wprost, na okno, zza którego patrzy na niego Pierwszy? O, teraz jakby spojrzał, ale od niechcenia, tak zwane niewidzące spojrzenie, spojrzenie typu blank, białe jak ekran monitora.

Najwyraźniej Drugi stanął po to, żeby stać vis a vis okna Pierwszego. Ale przecież Pierwszy był tu pierwszy, więc ma chyba prawo zapytać, w jakiej sprawie Drugi tak tu stoi i stoi. I stoi. Teraz Pierwszy już nie zwraca uwagi na biel ekranu. Patrzy. Patrząc wstaje od stołu i patrząc podchodzi do okna. Staje za tiulową firanką i patrzy, już z całą mocą i całym sobą patrzy na Drugiego. Niech Drugi sobie nie myśli, że tylko on może sobie stać i nawet nie patrzeć. Stać dla samego stania. Pierwszy też może stać, a nawet stać i patrzeć na Drugiego, stojącego bez sensu. Ale, ale, skąd założenie, że bez sensu? Może on tam stoi po coś? Może doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że stanie w tym właśnie miejscu i w tym właśnie czasie ma sens? Nie jest to sens dostępny Pierwszemu, ale przez to tym bardziej ponętny, sensualny wręcz.

Podsumujmy więc: Pierwszy stoi przy oknie i patrzy na Drugiego, który stoi po drugiej stronie ulicy, pod betonowym słupem. Słup! Że też od razu… ale co – słup? No, słup może być wskazówką. Może właśnie ten słup jest powodem stania tego tu… stacza. Może on stanął pod tym słupem, bo takie było założenie, polecenie, zadanie? Może pod tym słupem rozgrywa się coś pod przykrywką banalnego stania?

Ale dlaczego on tak stoi? Jak można tak tylko stać i stać? Niechby podrapał się za uchem. Albo coś. Coś jest zawsze lepsze niż nic. Tak jak tekst jest lepszy od braku tekstu, czyli białego ekranu. Nieważne przy tym, czy ten tekst jest dobry, czy niedobry, on przez sam fakt zaistnienia jest lepszy niż brak tekstu. Tak samo stanie dla samego stania nigdy nie będzie tym samym, co stanie przy okazji czegoś innego. Na przykład czekania. Stoi i czeka. To brzmi sensownie. To jest coś. Coś jest czymś nieporównanie lepszym niż nic. Ale nie. Drugiemu najwyraźniej wystarcza samo stanie. O ile nie udaje, nie gra. Ale przecież od razu widać, że to gra grubymi nićmi szyta. On po prostu stoi dla zmyłki, dla odwrócenia uwagi od tego, co robi naprawdę. A co robi, to już głębszy poziom.

Pierwszy przyłapuje się na tym, że stoi przy oknie już dłuższą chwilę, chwilę dłuższą niż wypadałoby poświęcić jakiemuś obcemu facetowi stojącemu po drugiej stronie ulicy. Ale jak go teraz, ot tak, porzucić? Pozwolić stać bez sensu i bez związku z czymkolwiek? Pierwszy waha się przez chwilę, po czym idzie do kuchni zrobić sobie kawę. Czynność robienia kawy angażuje go na tyle, że niemal zapomina o Drugim. Gdyby jeszcze tekst chciał się napisać, to może nawet całkiem dałoby się zapomnieć o staczu, ale tekst nie chce się napisać, ekran pozostaje białym, a gdy Pierwszy wraca z kawą, Drugi stoi tak, jak stał. Tego już za wiele! Pierwszy jest już bliski wyjścia z siebie – do Drugiego.

– Panie Drugi, ja tam próbuję pracować, tak, tak, nie patrz pan tak na mnie, pracować próbuję, a pan tu sobie stoi.

– No, stoję. I co?

– No właśnie – nic! Nic z tego pana stania nie wynika!

– A co miałoby wyniknąć niby?

– Panie, tylko bez takich, dobrze? To pan tu stoi i to pan się powinien z tego stania wyszczególnić.

– Nie mam zamiaru z niczego się wyszczególniać. Uogólniać też nie mam ochoty. Stoję, bo taka jest moja wola, o!

Na myśl o tej ripoście Pierwszego ogarnia śmiech, tak zwany pusty, to znaczy pełen bezsilnej złości. Zaraz, zaraz, jakiej ripoście? Facet tylko stoi. Nie ripostuje, nie fechtuje słowem, nie potyka się o tytuł mistrza gadki-szmatki. Stoi. I jest w tym staniu, kurde, wielki! Tak, trzeba to w końcu przyznać. Nie bądźmy małostkowo zawistni i oddajmy sprawiedliwość temu staniu. To kawał wspaniałego stania! Pierwszy szuka w pamięci i nie znajduje w niej drugiego stania, które by mogło równać się z tym. Fantastyczne stanie! Może by tak podejść do gościa i mu to powiedzieć? Przy okazji wybada się jego reakcję, a po reakcji, kto wie, może da się poznać prawdziwą przyczynę stania?

– Dzień dobry!

– Dzień dobry. Czy my się znamy?

– Nie, ale pan tu tak stoi, że pomyślałem, podejdę i wygarnę szczerze, co o tym myślę.

– Chyba nie rozumiem.

– Za to ja rozumiem. Panie, chciałem panu serdecznie pogratulować tego tu stania. Nie widziałem jeszcze człowieka, który by stał tak jak pan!

Tu może nastąpić serdeczny uścisk dłoni, taki oburącz, z długim potrząsaniem. Niech dłoń Drugiego, ujęta w dłonie Pierwszego, poczuje kto tu ma nad kim władzę.

– Czy z panem wszystko w porządku?

– A z panem?

No nie, stąd już tylko krok do sprzeczki. Najlepsze są sytuacje, które rodzą się spontanicznie, jak to się mówi in statu nascendi. Najlepiej po prostu podejść do Drugiego i niech się dzieje wola nieba, ona już będzie wiedziała, jak rozwinąć tę sytuację. Jeszcze rzut oka za okno. Drugi stoi. Jak stał. No niech go… Mistrz świata, arcymistrz galaktyki w staniu! Szybko założyć buty i raz, raz, na drugą stronę ulicy. Ale się chłopina zdziwi. A może się nie zdziwi, i to dopiero będzie dziwne!

Buciki raz, sznurowadełka dwa, ale jeszcze na wszelki wypadek spojrzeć za okno. To nic, że w butach po dywanie. Odkurzy się zaraz po tym, jak się tekst napisze.

Drugiego brak. Nie ma Drugiego. Nikt nie stoi tam, gdzie on stał. Nie ma go tak samo, jak był. Tylko betonowy słup. Jak to możliwe, że między jednym spojrzeniem a drugim rozpłynęło się takie wspaniałe stanie?! Jak można było przegapić przeistoczenie się stania w niestanie??? Co za porażka! Pierwszy rozgląda się, rozsuwa firanki, podchodzi po kolei do wszystkich okien. Nie ma Drugiego. Zniknął. Stał, stał i zniknął. I tyle z tego. Jak u Białoszewskiego.

„nic mi z ciebie nie zostało

nagle”

Tylko ekran, biały prostokąt na tle okna.