Jarosław Jakubowski / „CIRCUS MUNDI (W STANIE KWARANTANNY)” – odcinek XV „Dym”

rys. Miriam H. Spalinski

OSOBY:

COCO

RICO

(para klaunów na wycugu)

Część piętnasta

Dym

Coco i Rico przed opustoszałym, tu i ówdzie nadszarpniętym przez czas i wiatr namiotem Cyrku „Mundi”. Oboje ubrani w pstrokate, podniszczone i w wielu miejscach zacerowane stroje klaunów. Gdzieś obok cyrkowa buda na sflaczałych kołach. Poza tym – pustka.

COCO: Rico, obiad!

Rico piłuje drewno, potem wbija młotkiem gwóźdź.

RICO: Zaraz, muszę to dokończyć.

COCO: Dokończysz później. Chodź, zupa ci wystygnie.

RICO: Idę, idę. (po chwili) Co tu tak śmierdzi? Przypaliłaś?

COCO: Niczego nie przypaliłam. Patrz, tam jest jakiś dym.

RICO: Gdzie? A, tam. Dużo tego dymu.

COCO: Jaki czarny i gęsty. No, chodźmy już.

RICO: Pozwól mi zjeść tu. Wolałbym mieć go na oku.

COCO: Jak chcesz.

Rico idzie do budy po zupę. Zaczyna jeść.

RICO: Ciekawe skąd ten dym… Przecież wkoło niczego nie ma.

Rico nawet nie zauważa, że dosiada się do niego Coco ze swoim talerzem zupy.

COCO: Jakby coraz go więcej.

Oboje jedzą rozmawiając.

RICO: Też wolisz go mieć na oku.

Kaszle.

COCO: Jakoś mi dziwnie samej w budzie.

Kaszle.

RICO: Ale skąd ten dym…

COCO: Zaraz nas całkiem przykryje.

Kaszle.

RICO: Coraz bardziej cuchnie. Jakby trawa… ale więcej jakby spalone szmaty, opony, śmieci.

COCO: No, coś takiego… (kaszle) I jeszcze jakby folia.

RICO: Tak, plastik. O, plastik daje czarny, gęsty, (kaszle) tłusty dym. Tam się gdzieś musi palić to wszystko.

COCO: Nie mogę, no, nie mogę…

Bardzo kaszle.

RICO: Trzeba by jakieś maseczki czy coś…

COCO: Trzeba by, trzeba by, a wiesz ty chociaż gdzie co szukać?

RICO: Ten dym to już jak grzyb atomowy…

Bardzo kaszle.

COCO: Czekaj, czekaj, gdzieś miałam te nasze chusty cośmy je kupili na festiwalu w Konstancy.

Coco idzie do budy poszukać chust.

RICO: To my byliśmy w Konstancy?

COCO (z wnętrza budy): W Mamai też byliśmy.

RICO: Niemożliwe. Nie powiesz chyba, że i (kaszle) w Burgas stopy nasze stanęły?

COCO: W Burgas i w Budvie.

RICO: Jak powiesz, że i Dubrownik nasze oczy widziały, to chyba (kaszle) zemdleję.

COCO: Mdlij, bo Dubrownik też był świadkiem naszej młodości.

RICO: Boże najmilejszy. Tośmy nieźle się najeździli.

COCO: No, nareszcie znalazłam! Zakładaj! To świństwo zaraz nas (kaszle) udusi.

Coco wraca do Rico. Zakładają chusty na twarze.

COCO: A co ty taki zdziwiony? Przecież prowadziliśmy światowe życie.

RICO: Jakoś mi wyleciało z głowy.

COCO: Bo ty głowę miałeś wypełnioną bąbelkami szampana. I gonieniem za króliczkiem. Hyc, hyc, hyc…

RICO: Światowe życie, proszę, proszę. Jak to jednak miło sobie przypomnieć to, co się zapomniało! A jakże my teraz będziemy jeść?

COCO: Hmmm, może jednak chodźmy do budy.

RICO: Nie, jakoś sobie poradzimy. (prezentuje jak sobie radzi) Łyżka do buzi, chusta w dół, łyżka do talerza, chusta w górę. No, spróbuj, to proste.

COCO: Łyżka w górę, chusta do talerza… Nie, czekaj…

RICO: Ojej, upaćkałaś się.

COCO: Wszystko mi się myli. Nie, ja już tego dłużej nie wytrzymam. To trzeba gdzieś zgłosić.

RICO: Już to robię. Halo, panie rządzie światowy! My w sprawie dymu, co nam w płuca włazi! Weź pan coś z nim zrób! Halo, słyszy mnie pan, panie światowy rządzie? Nie odpowiada.

COCO: Jasne, jak trzeba coś zrobić, to najlepiej wszystko obrócić w żart.

RICO: Jasne, że w żart. A co innego mogę?

COCO: Zadzwonić… zapomniałam, że nie mamy zasięgu… to iść tam, skąd dym do nas idzie. Coś zrobić, Rico.

RICO: Nie będę cię zostawiał z powodu dymu, Coco. Zresztą, popatrz, jak ładnie się kłębi. Jak na jakimś dawnym obrazie. (kaszle)

COCO (kaszląc): I strasznie gryzie… w gardło…

RICO: W sumie aż tak bardzo nie przeszkadza, kiedy się płytko oddycha.

COCO: To grozi niedotlenieniem i powolną utratą funkcji życiowych. Czyli…

RICO: Kiedy nie jest tak źle. Jak się na to spojrzy z punktu widzenia dwójki klaunów na wycugu pilnujących nikomu niepotrzebnego namiotu, to jest wcale nieźle! Ten zapach przypomina mi dym ogniska na polu, kiedym za młodu na wykopki jeździł. Albo w lesie nad jeziorem, kiedym kiełbasę nad ogniem trzymał skautem będąc.

COCO: Ty nie byłeś skautem.

RICO: Ale mogłem być. Na wykopki też mogłem jeździć. Wszystko mogłem, jak się na to spojrzy z punktu widzenia kogoś, kto nic nie może, to było całkiem fantastycznie.

COCO: Przestań bajać, tylko zrób coś z tym piekielnym smrodem.

RICO: Ach, ty niedowiarku, dla ciebie to smród, a dla mnie (kaszląc, zanosząc się kaszlem) a dla mnie to zmetamorfizowany los. Szołochowa pamiętasz?

COCO: Kogo?

RICO: Tego co rzucał nożami w kręcące się koło, do którego przywiązana była jego żona.

COCO: Luboczka. Kiedyś cisnął w sam środek koła, ale na szczęście było już tak zmurszałe, że zanim nóż dosięgnął Luboczki, rozpadło się, Luboczka zleciała na arenę i tak uszła z życiem.

RICO: Masz pamięć do szczegółów, Coco. Ja pamiętam tylko, jak Szołochow, przekonany że trafił w Luboczkę, próbował sobie wbić nóż w serce, ale zapomniał że miał na sobie gorset. Gorset też był zużyty, ale na szczęście solidny.

COCO: Zobacz, chmura wygląda jak (kaszle) twarz…

RICO: Może… ale… czyja to twarz?

COCO: Już się rozmazała…

Coco kaszle, Rico kaszle. Zrywa się wiatr.

RICO: Wieje!

COCO: Kędy chce!

Zdejmują chusty i oddychają pełną piersią.

COCO: A co ty w ogóle tam klecisz?

RICO: A karmnik dla ptaków.

COCO: Przecież tu nie ma ptaków.

RICO: Kędy chce, Coco… kędy chce. Nasypię im trochę chleba i będę czekał.

KONIEC CZĘŚCI PIĘTNASTEJ