Karol Zimnoch / Z OKAZJI DNIA KOBIET?

Szwagierki Michela Tremblay’a, reżyseria Michał Znaniecki, Teatr Dramatyczny w Białymstoku.

Najnowszą propozycję Teatru Dramatycznego w Białymstoku można określić mianem nieudanego eksperymentu. Szwagierki miały być szalonym, pełnym humoru, ale i poważnych refleksji o płci pięknej spektaklem muzycznym. Reżyser (Michał Znaniecki) z okazji dnia kobiet przedstawił jednak kilka songów oraz niewyszukanych dowcipów o niebogatych kurach domowych, raczej z krzywdą dla publiczności oraz treści dramatu.

Szwagierki (fr. les Belles-soeurs) Michela Tremblay’a uważane są za jeden z najważniejszych dramatów frankofońskich drugiej połowy XX wieku. Gorzka farsa ukazuje tragizm położenia kobiet z nizin społecznych, żon robotników, których największym marzeniem jest wygrana na loterii, a jedną z nielicznych pociech – udział w parafialnym bingo. Świetny oraz kontrowersyjny tekst kanadyjskiego dramaturga bezkompromisowo rzuca światło na to, co przyziemne i ludzkie, a tym samym nieprzyjemne i nieprzyzwoite. W Teatrze Dramatycznym w Białymstoku było jednak przede wszystkim niesmacznie. Choć na afiszach i zapowiedziach sztuka reklamowana była jako „tragifarsa” lub „tragikomedia”, w rzeczywistości okazała się być grana głupkowato i zbyt na wesoło. Zabrakło miejsca na rzeczywiste przejęcie się (nieraz komiczną w swojej kuriozalności) tragiczną dolą kur domowych biegających od żelazka przez kuchnię do odkurzacza. Wizja reżyserska prezentowana na scenie rozmijała się z treścią dramatu Tremblay’a i jestem przekonany, że nie był to efekt zamierzony.

Jeden z badaczy twórczości Tremblay’a określił Szwagierki mianem „l’enfer de femmes” (fr. piekło kobiet). Bohaterki dramatu, siedząc w kuchni i pomagając naklejać znaczki szczęśliwej gospodyni (Renata Dobosz), która dzięki loterii może wymienić kupony na nowy sprzęt domowy, stopniowo odkrywają trywialność swoich losów. Choć każda postać reprezentuje inne położenie, inne życie, to wszystkie pełne są jednak tych samych frustracji, lęków, złości i zazdrości. Naprawdę nie wiem więc, dlaczego reżyser postanowił wystawić Szwagierki w postaci aż tak wesołego quasi-musicalu. Nie wiem też, dlaczego dyrekcja Teatru Dramatycznego w Białymstoku na tę propozycję przystała. Szwagierki należy uznać za nieudany eksperyment, do efektu którego lepiej nie wracać. Czy jednak instytucja wyciągnie wnioski?

Za szczególnie nieudany uważam sposób, w jaki zostały poruszone ważne społecznie tematy dotyczące kobiet i ich praw (np. przemocy małżeńskiej, gwałtu oraz aborcji). Oczywiście, teatr powinien być przestrzenią, gdzie poprzez sztukę wyraża się to, co ważne, często w sposób kontrowersyjny, gdzie jest miejsce dla wszystkich i na wszystko. Jednak żart o zgwałconej zakonnicy, która „chociaż raz mogła zaznać przyjemności” i której bohaterki szczerze zazdrościły, wydał mi się szczególnie niesmaczny. Wynikało to z kontekstu, w jakim został osadzony, oraz funkcji, jaką pełnił, ponieważ kpiarski ton zupełnie zredukował powagę i opiniotwórczy potencjał tematu do roli niewyszukanego żartu, z którego aktorki na scenie śmiały się głośniej niż widownia. Podobne dowcipy o gwałtach małżeńskich, przemocy w rodzinie oraz leczeniu demencji teściowej za pomocą bicia jej po głowie nie były śmieszne, lecz żenujące. Najzabawniejszym i rzeczywiście udanym wątkiem wydała mi się przyjaźń dwóch staruszek (Katarzyna Mikiewicz, Katarzyna Siergiej), których drugoplanowe role zostały odegrane z dużą lekkością i udanym, nienachalnym przerysowaniem.

Innym faux-pas okazały się próby lokowania sztuki Tremblay’a w podlaskiej rzeczywistości. W pewnym momencie jedna z bohaterek (Urszula Szmidt) – ni stąd, ni z owąd – wygłosiła monolog poświęcony imieninom cioci. Na imprezie mieli zjawić się m.in.: Truskolaski (prezydent miasta Białegostoku), Andruszkiewicz (poseł na sejm, ekswiceminister), Rogowski (jeden z największych podlaskich deweloperów) itd. Padły też oczywiście nawiązania do Zenka Martyniuka. Po co był ten dialog? Jaki był sens przywoływania nazwisk i banalnych analogii do lokalnej „elity”? Czyżby tania sensacja? Nie wiadomo, ponieważ wątek ten jak meteor przeleciał przez scenę, aby już więcej na nią nie powrócić. Znaniecki w wywiadach podkreślał, że tekst „uaktualnił”. Zdaje się jednak, że nie w tych momentach, co trzeba.

O choreografii (Inga Pilchowska) trudno cokolwiek powiedzieć, ponieważ właściwie jej nie było. Potencjał dramatu na wykorzystanie dwunastu aktorek na scenie do stworzenia wyśmienitych scen zbiorowych został przez reżysera zupełnie przeoczony. Przez połowę spektaklu postacie siedzą na krzesłach i słuchają tych, które akurat mają coś do powiedzenia. Przez drugą połowę natomiast – naśladują swoje ruchy lub usuwają się w cień, aby nie dekoncentrować widza, którego podzielności uwagi chyba nie przewidziano. Akcja na scenie, szczególnie po antrakcie, zdawała się tracić tempo, rozmywać, przypominając momentami niewyszukany skecz kabaretowy, napędzany na wpół improwizowanymi gagami.

Na niepowodzenie tej premiery złożyło się wiele czynników. Wśród nich należy wymienić przede wszystkim reżyserię przedstawienia oraz dobór formy muzycznej, której trupa Teatru Dramatycznego raczej nie podołała. Wykonania wokalne oraz choreograficzne zbiorowych songów wydawały się niedopracowane, jak gdyby zabrakło czasu na jeszcze kilka prób. O wiele lepiej prezentowały się aktorki Teatru Dramatycznego w piosenkach indywidualnych, przede wszystkim Kamila Wróbel-Malec oraz Agnieszka Możejko-Szekowska. Pierwsza z wymienionych wypadła moim zdaniem najlepiej, prezentując ciekawą i wyróżniającą się lekkością piosenkę o nieszczęśliwej, skrywanej miłości do komiwojażera (Mateusz Stasiulewicz). Niestety nie można tego samego powiedzieć o głównej roli, którą gościnnie odgrywała Renata Dobosz. Aktorka bytomskiej sceny operowej zupełnie nie wpasowała się swoim vibrato w poetykę musicalu. Za równie niepasujące można uznać kostiumy (Bartosz Jakub Kamiński-Lingo), których wątpliwą, kiczowatą estetykę pominę.

Spektakl miał jednak i dobre strony. Tym bardziej jednak szkoda, że zostały one przyćmione niekorzystnymi decyzjami reżyserskimi. Szkoda ciekawej scenografii Luigiego Scolgio, rzeczywiście oddającej industrialną skromność piekielnej kuchni głównej bohaterki, szkoda wpadających w ucho, różnorodnych kompozycji Hadriana Filipa Tabęckiego oraz aranżacji grupy TANGO ATTACK, szkoda wreszcie debiutu Mateusza Stasiulewicza na scenie Teatru Dramatycznego w Białymstoku (znanego dotychczas widzom z Teatru Wierszalin), który nie wygłosił w utworze właściwie ani jednej kwestii. Wierzę, że aktorki białostockiej sceny pod batutą innego reżysera byłyby w stanie pokazać pełnię swoich możliwości, gdyż kryje się wśród nich wiele talentów.

Propozycja Teatru Dramatycznego w Białymstoku zagrana bądź co bądź z okazji Dnia Kobiet wydała mi się szczególnym szyderstwem z płci pięknej. W jednym z wywiadów reżyser Szwagierek oznajmił, że „Podlasie mnie podbiło takim poczuciem, że mam coś do powiedzenia tej publiczności”1. Tydzień później na scenie można było zobaczyć sztukę wypełnioną kpiarskimi żartami z maltretowanych kur domowych, ich fałszywej dewocji oraz zaściankowości. Znaniecki nie sprecyzował, co miał do powiedzenia podlaskiej publiczności, ale to zestawienie nasuwa pewne – niezbyt miłe dla widzów – wnioski.

Niedawną premierę Teatru Dramatycznego w Białymstoku – Posprzątane (reż. Bożena Baranowska, premiera 18.11. 2023 r.) – postanowiłem przemilczeć. Każdej scenie zdarza się nieudana propozycja, a za taką wymieniony spektakl uważam. Po obejrzeniu Szwagierek uznałem jednak, że powinienem zabrać głos, mając na względzie dobro instytucji oraz lokalnej kultury. Trudno silić się na diagnozy, choć można zauważyć, że ostatnie propozycje Teatru Dramatycznego w Białymstoku ograniczają się właściwie do fars i komedii, których jakość oraz aktualność budzi wątpliwości. Quo vadis?

Szwagierki Autor: Michel Tremblay; przekład: Józef Kwaterko; reżyseria: Michał Znaniecki; scenografia: Luigi Scolgio; kostiumy: Bartosz Jakub Kamiński-Lingo; choreografia: Inga Pilchowska; teksty piosenek: Roman Kołakowski; muzyka: Hadrian Filip Tabęcki; reżyseria świateł: Dawid Karolak; konsultacja wokalna: Anna Ozner; przygotowanie muzyczne: Marcin Nagnajewicz; muzyka nagrana przez TANGO ATTACK. Występują: Beata Chyczewska, Renata Dobosz, Justyna Godlewska-Kruczkowska, Arleta Godziszewska, Paula Gogol, Katarzyna Mikiewicz, Agnieszka Możejko-Szekowska, Małgorzata Putynkowska, Katarzyna Siergiej, Urszula Szmidt, Kamila Wróbel-Malec, Monika Zaborska, Alicja Ewa Złoch, Sławomir Popławski, Mateusz Stasiulewicz. Teatr Dramatyczny w Białymstoku, premiera 9 marca 2024.

1https://dramatyczny.pl/uratujemy-sie-dzieki-innym-ludziom-rozmowa-z-michalem-znanieckim/ [dostęp: 10.03.2024 r.].