Jarosław Jakubowski / „CIRCUS MUNDI (W STANIE KWARANTANNY)” – odcinek XVII „Życie roślin”

rys. Miriam H. Spalinski

OSOBY:

COCO

RICO

(para klaunów na wycugu)

Część siedemnasta

ŻYCIE ROŚLIN

Coco i Rico przed opustoszałym, tu i ówdzie nadszarpniętym przez czas i wiatr namiotem Cyrku „Mundi”. Oboje ubrani w pstrokate, podniszczone i w wielu miejscach zacerowane stroje klaunów. Gdzieś obok cyrkowa buda na sflaczałych kołach. Poza tym – pustka.

RICO: Wiesz co, Coco?

COCO: Tak, Rico?

RICO: Spojrzałem dziś w lustro na moją twarz.

COCO: Tak? I co zobaczyłeś?

RICO: Starzeję się.

COCO: To naturalne, Rico, każdy się starzeje.

RICO: Starzenie się jest jednak przykre.

COCO: A co ja mam powiedzieć?

RICO: Dla mnie wciąż jesteś młoda i śliczna.

COCO: Tylko tak mówisz. Dla kobiety starzenie się jest czym innym niż dla mężczyzny.

RICO: To znaczy?

COCO: Mężczyźnie nawet przystoją zmarszczki i siwe włosy, ale siwe włosy i zmarszczki u kobiety są już niewybaczalne.

RICO: Kto tak powiedział?

COCO: Ja! Wszyscy!

RICO: Nie przejmuj się tak, to tylko obiegowa opinia. Jak to się mówi, stereotyp.

COCO: Stereotyp! A co ty o tym wiesz? Raz kiedyś przyjrzałeś się sobie w lustrze i westchnąłeś: „starzenie się jest przykre”, a kobieta widzi to cały czas, rozumiesz?

RICO: Umówmy się, że starzenie jest przykre i skończmy ten temat.

COCO: Nie trzeba było zaczynać. A jak ja tu mam o siebie dbać… w tym… z tymi… przecież ja tu zestarzeję się szybciej niż te roślinki moje kochane…

RICO: Coco, proszę, nie smuć się. Przecież dbamy o siebie. Dużo czasu spędzamy na świeżym powietrzu, dużo się ruszamy, utrzymujemy w ruchu nasze głowy… no wiesz, to znaczy…

COCO: Od myślenia tylko przybywa siwych włosów.

RICO: Na szczęście zdążyłem wyłysieć przed osiwieniem.

COCO: To ma być śmieszne?

RICO: A nie jest?

COCO: Nie wiem. Może trochę. Chodziło mi o coś innego. Żeby ktoś się mną zaopiekował tak… całościowo. Żebym znowu poczuła się młoda.

RICO: Uważasz, że ja się tobą nie opiekuję… całościowo?

COCO: Starasz się, ale nie masz kwalifikacji, a przede wszystkim nie masz salonu masażu, salonu kosmetycznego, salonu fryzjerskiego, jacuzzi i spa.

RICO: Mamy salonik w naszej pięknej budzie.

COCO: Och Rico, dlaczego ty musisz ciągle błaznować…

RICO: Nie muszę. Umiem też oznaczać rośliny.

COCO: A ten znowu coś wymyślił. Nie nadążam za tobą, Rico.

RICO: I dlatego wciąż jesteś młoda i śliczna.

COCO: Terefere kuku.

RICO: O, na przykład… na przykład ta. Widzisz te małe, maleńkie białe kwiatki?

COCO: Wyglądają jak gwiazdki.

RICO: I nazywają się „gwiazdnica wielokwiatowa”.

COCO: Logicznie. I pięknie.

RICO: Właśnie. W przyrodzie wszystko jest logiczne i wszystko jest piękne. Czy to nie wspaniałe?

COCO: A tamto? To żółte, takie jakby świeczniki z łodyg, z kędziorkami żółtych kwiatuszków na końcach? Czy to świecznik żółteczko?

RICO: No nie, to akurat stulisz lekarski.

COCO: Stulisz… lekarski. To pewnie coś leczy.

RICO: Stulisz jest akurat trujący.

COCO: To dlaczego lekarski?

RICO: Bo działa wzmacniająco na serce i żołądek

COCO: Dziwne.

RICO: Ale ja i tak niczego nie zrywam. Pozwalam żeby rosło od początku do samego końca.

COCO: Ale nie rośnie do samego końca, bo gdzieś w połowie przestaje rosnąć i odtąd już obumiera.

RICO: Zmienia się, Coco. Zmienia się i żyje. Do samego końca. Zanim ujrzymy te wybujałe świeczniki z żółtymi płomykami, to najpierw z ziemi wychodzą drobne pędy, z których rozwijają się listki, a potem w górę idzie łodyga z zawiązkami kwiatów. I tak sobie rośnie, rośnie, nabiera mocy, zawiązki pękają i ukazują się małe jeszcze, ledwie widoczne kwiatki. Aż pewnego dnia na szczycie łodygi pyszni się wielki płonący kandelabr. A na początku był tak niepozorny, że można go zadeptać i nawet nie zauważyć.

COCO: Świeczki się wypalają. Płomień wygasa. Zostają suche knotki na szczycie kandelabru, który sobie buja na wietrze i nie bardzo wie, po co i dlaczego, ani dla kogo. I tak sobie buja i schnie, dzień za dniem, aż staje się suchym, trzeszczącym badylem. Niepodobnym do niczego.

RICO: Tak to już jest, Coco.

COCO: Szkoda, że nie można nic z tym zrobić.

RICO: A po co? To się robi samo. Następnego roku znowu z ziemi wychodzą młode pędy, wyrastają łodyżki, zawiązki kwiatów i…

COCO: I znowu kwitną i więdną. To jakieś szaleństwo.

RICO: Zależy jak się na to spojrzy.

COCO: Przecież to nie jest ten sam… jak mu tam…

RICO: Stulisz lekarski.

COCO: Właśnie. Stulisz. Tylko jakiś inny. Tamten już umarł i go nie ma. Następny też zniknie bezpowrotnie. Całkiem jak my.

RICO: Nieprawda. My nie znikniemy i nie bezpowrotnie.

COCO: Och Rico, ja też bym chciała, żeby było inaczej, ale po co wierzyć w bajki?

RICO: Nie mów tak. Nigdy tak do mnie nie mów.

COCO: Dobrze. Już nie będę. Chcesz powiedzieć, że kiedyś tu wrócimy, tak?

RICO: Nie wiem. To znaczy nie wiem, czy tu, czy to będziemy my, czy jakieś nasze podobizny…

COCO: Słuchaj, Rico, wiem co chcesz powiedzieć, ale pozwól mi patrzeć na to inaczej.

RICO: Nasze rośliny bardzo często mają w nazwach „zwyczajny” albo „pospolity”. Jakby ich istnienie było zwyczajne i pospolite, ale ja się z tym nie zgadzam. Każdej nadałbym przydomek „wspaniała” albo „stulistna” albo najlepiej „królewska”. Nie dlatego, że już się nie powtórzy, tylko dlatego że każdą przenika Duch. Wszystko, wszystko przenika Duch.

COCO: Soki, Rico, soki, sole mineralne, a na końcu popiół.

RICO: Popiół też jest Duchem przeniknięty, moja najmilsza Coco.

COCO: Wszystko jest takie… różne. Różnorodne, różniste, różniące się. Nawet róże, każdy kwiat niby taki sam, a jednak inny, inne ułożenie płatków, nieznaczne różnice w wywinięciu kielicha.

RICO: A zwykła trawa? Przecież to nawet nie jest trawa, tylko kostrzewa olbrzymia albo wiechlina zwyczajna. Zwyczajna choć niezwykła. I wszystko wie, kiedy ma wysunąć kiełki z ziemi, kiedy zakwitnąć i zaowocować nasieniem, które da życie następnemu pokoleniu. Boże mój, jaki mózg musiał to wszystko obmyśleć!

COCO: Obmyśleć to jeszcze nic. Ale stworzyć! Zrobić tak, żeby z myśli stało się… to wszystko.

RICO: Jedno się tylko nie udało. Starość.

COCO: Wiesz co, Rico?

RICO: Tak, Coco?

COCO: Chodźmy na spacer. Pokażesz mi trochę roślinek.

RICO: Bardzo chętnie. Właśnie miałem ci to samo zaproponować. Teraz powinien zacząć pokazywać się łubin.

COCO: Pospolity czy zwyczajny?

RICO: Trwały.

COCO: O, ta nazwa mi się podoba!

RICO: Po przekwitnięciu można go ściąć i zakwitnie znowu na jesieni.

COCO: Nie mogę się doczekać, aż go zobaczę.

RICO: Chcesz, to weźmiemy koc i posłuchamy sobie jak rośnie łubin?

COCO: Posłuchamy, Rico! Tylko musimy być bardzo cicho.

RICO: Jak makiem zasiał. A właśnie, pokażę ci piękne stanowisko maków polnych! Zaraz obok rośnie jaskier ostry.

COCO: Nie wiedziałem, że jesteś botanikiem, Rico.

RICO: Bo nie jestem. Ja tylko lubię jak wszystko ma swoją nazwę.

COCO: Może wtedy trudniej przeminąć.

RICO: Może…

Coco i Rico idą na spacer, słychać jak rośnie trawa i cała reszta, i jak z pękających kłosów strzelają nasionka. W wszystko przeniknięte Duchem tak, że ani igły nie wciśniesz.

KONIEC CZĘŚCI SIEDEMNASTEJ